„Doctor Strange #1-22” (2015-2017) – Recenzja
Doctor Strange Vol. 4 #1-22
Abracadabra you son of a bitch, czyli mroczniejsza strona Doctora Strange’a
Doctor Strange – Najwyższy Mag. Mistrz Sztuk Mistycznych i Czarnej Magii. Niegdyś wybitny chirurg, dziś jeden z najpotężniejszych magów naszego wymiaru. Tym samym nasza ostatnia deska ratunku, gdy nadprzyrodzone siły pragną zniszczyć nasz świat, nawet kilka razy w tygodniu. Oto przed Państwem Stephen Strange i najnowsza odsłona jego przygód od Marvel Comics.
Za najnowszą odsłoną komiksu Doctor Strange stoi całkiem spora grupa osób. Za scenariusz do zeszytu dwudziestego włącznie odpowiada Jason Aaron. Od #21 jest to Dennis Hopeless. Rysownicy natomiast wymieniają się częściej, jednak za większość części odpowiada Chris Bachalo. Poza nim byli to: Kevin Nowlan, Frazer Irving, Leonardo Romero i Niko Henrichon. Stąd też sporo różnic w stronie wizualnej komiksu. Najbardziej od pozostałych wyróżniał się Irving. Jego styl jest bardziej mroczny, niepokojący i poniekąd bardziej rzeczywisty.
Pierwszych dziesięć numerów opowiada o starciu magów z kosmicznym inkwizytorem – Empirikulem. Ta w pełni oddana nauce istota postanowiła oczyścić wszystkie wymiary z każdego okruchu magii, jaki tylko będzie w stanie wykryć. Historia przedstawiona w tych zeszytach stanowi swoistą kasację dotychczasowych poczynań Strange’a, ponieważ od zeszytu jedenastego musi na nowo odkrywać magię, napisać wszystkie zaklęcia i wspomóc odbudowywanie się smoczych linii. Jego słabość co rusz wykorzystują najrozmaitsi przeciwnicy, licząc że tym razem uda im się go pokonać. Jednak z każdym zwycięstwem magia zdaje się coraz bardziej wzrastać w Stephenie. Ten jednak nie szasta nią już tak jak kiedyś. Zrozumiał, że za każde użycie czaru będzie musiał zapłacić wygórowaną cenę. Ale czy nie jest ona zbyt wysoka?
Sam wygląd doktora także został zmieniony. Jego charakterystyczna peleryna uległa zniszczeniu, więc zastąpił ją inną. Czarną. O bliżej niesprecyzowanych właściwościach. Nie rozstaje się także z toporem zdobytym w trakcie jednej z przygód. Ponadto zaopatrzył się w pas pełen pomniejszych artefaktów pomagających mu w walce. Wszystko po to, by jak najmniej korzystać z zaklęć. Całościowo Najwyższy Mag prezentuje się bardziej mrocznie, niepokojąco, a momentami i przerażająco i, nie da się ukryć, smutno. Jakby z całej jego postaci miał emanować ból wszechświata, co po potyczce z Panem Miserym wydaje się być uzasadnione.
Podobną zmianę dostrzegam też w całościowym wydźwięku komiksu. Kojarzy mi się to z porzuceniem dziecinnej naiwności na rzecz nie do końca przyjaznej rzeczywistości. Widać to nie tyle co w przygodach bohatera, a w ewolucji jego żartów. Z początku lekkie, autoironiczne, z czasem stają się podszyte gorzkim sarkazmem i tylko w chwilach zapomnienia wracają do początkowej zadziorności. Choć nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to tylko zasłona dymna dla przemian jakie zaszły w duszy doktora. Bo czy życie z wiecznym bólem, permanentnym cierpieniem i poczuciem winy, nie może zmienić człowieka nawet tak potężnego jak on? Od zeszytu 21, kiedy to zostaje zmieniony scenarzysta serii, wszelkie różnice stają się jeszcze bardziej uwypuklone. Przygody Doctora Strange’a wkraczają w nowe, mroczniejsze i niemal pozbawione magii czasy.
Tym, co chyba najbardziej przypadło mi do gustu, jest humor głównego bohatera. Nie dość, że podszyty sarkazmem, to jeszcze pełen autoironii, choć wciąż emanuje pewnością siebie. Nieco smuci, że z czasem pojawia się w nim uzasadniona gorycz. Na jego podstawie najlepiej widać jaką ewolucję przeszedł heros od zadufanego w sobie chirurga, do pełnego empatii maga, który nie boi się wziąć na siebie cierpienia ludzi. Autorzy specjalnie wyróżnili jego przemyślenia żółtym tłem i czerwoną czcionką dymków. Stanowią one barwny komentarz Strange’a do otaczającego nas świata, oraz tego, który pozostaje dla nas zupełnie niewidoczny. Najwyższy Mag staję się dla nas nie tylko narratorem opowieści, ale i przewodnikiem-strażnikiem, posiadającym niezwykle cięte poczucie humoru.
Trzeba też przyznać autorom, że bardzo umiejętnie poprowadzili fabułę. Z komiksu na komiks akcja serii Doctor Strange robi się coraz bardziej dynamiczna, niezmiernie wciągająca. Zastosowane cliffhangery nie są na tyle irytujące, by denerwować czytelnika przerwaniem w najbardziej emocjonującym momencie, ale z pewnością podtrzymują napięcie. To niemal idealne wyważenie sprawia, że z przyjemnością i niesłabnącym zainteresowaniem sięgałam po kolejne zeszyty. Pomysłowość scenarzystów zaskakuje, nawet w wykorzystaniu motywów zakrawających na kino klasy D – nazi-ninja wampirów i nieśmiertelnej Rzeszy. Jest to jeden ze znaków, że autorzy bawią się także najbarwniejszymi nawiązaniami: tymi bardziej oczywistymi, jak chociażby do Harry’ego Pottera, czy bardziej wytrawnymi, jak do prozy Lovecrafta.
Całościowo run Doctor Strange Vol. 4 wypada coraz bardziej mrocznie, co jest ostatnio dość popularną tendencją w komiksach Marvela. Niemniej jednak fabuła przedstawia się niezwykle interesująco, wciąga, fascynuje i sprawia, że kolejne zeszyty chce się pochłaniać jednym ciągiem. Umiejętne rozłożenie ciężaru wydarzeń nie przytłacza, a humor potrafi rozluźnić gęstą atmosferę. Może nieco smuci porzucenie poprzedniego wyglądu Dra Strange’a, ale widać takie są koszty nowej polityki.
Autorka: Powiało Chłodem