„Pyrkon 2017” – Relacja

O Pyrkonie krążą legendy. Największy konwent fantasy w Polsce, rodzimy odpowiednik Comic-Conu w San Diego (przynajmniej dopóki nie wystartuje faktyczny Comic-Con w Warszawie), najważniejsze święto każdego fana komiksów, gier i wszystkiego, co związane z szeroko pojętą geekosferą. Nie wspominając o setkach cosplayerów, przybywających, aby chwalić się swoim kunsztem.

Z pewnym wstydem muszę przyznać, że mimo całej tej famy do tej pory nie udało mi się pojawić na żadnej edycji. Brak czasu, funduszy, nawet brak ochoty. Dopiero tym razem gwiazdy ułożyły się we właściwej kolejności, pozwalając mi i mojej lubej na odwiedzenie Święta Nerdozy.

Tu jeszcze tytułem wstępu muszę nadmienić, że jechałem na Pyrkon głównie w charakterze cosplayera, taki też był motyw przewodni całej eskapady – zareklamowanie mojej małej, rękodzielniczej działalności. Prelekcje, spontaniczne eventy i większość programu miały być tylko atrakcją dodatkową. Niewiele też mogę powiedzieć o podróży i urokach nocowania w gigantycznych sleeproomach – jechaliśmy własnym rydwanem, a noclegu użyczyli nam pełni wyrozumiałości znajomi z Poznania.

Pierwsze, czego obawialiśmy się, to kolejki. Zeszłoroczna edycja zasłynęła chaosem organizacyjnym i kąśliwie została przezwana Kolejkonem. Początkowo wszystko wskazywało na powtórkę z rozrywki – w trakcie podróży ze zgrozą czytaliśmy fejsbookowe posty o gigantycznej kolejce preakredytacyjnej (kto kupił wcześniej bilet via internet, mógł go od razu wymienić na identyfikator i wejść na teren targów) i ulewnym deszczu. Na szczęście do czasu, aż przebiliśmy się przez zakorkowany Poznań, kolejka stopniała, a deszcz ustał. Weszliśmy szybko i bez problemów, wymieniając eleganckie bilety na profesjonalnie wyglądające identyfikatory, obszerny folder z planem imprezy i mapkami oraz gratisową kostkę do gry.

Pojawiliśmy się na terenie Targów Poznańskich… i stanęliśmy jak wryci, nie mając pojęcia, gdzie udać się najpierw. Ogrom całego przedsięwzięcia robi wrażenie i potrafi onieśmielić. Olaliśmy mapkę wraz z planami i daliśmy się porwać tłumowi. Nie, wróć – tłumkowi. Spodziewaliśmy się nieprzebranej rzeszy ludzi, przez którą ledwo będzie się dało przecisnąć, jednak ku naszemu zdziwieniu zwiedzających nie było aż tak wielu. Jak się później dowiedzieliśmy od stałych bywalców, to norma i rzeczywiste tłumy pojawiają się dopiero w sobotę.

Zwiedzaliśmy bez jakiegoś harmonogramu, rozpoczynając od hali wystawców i artystów. Początkowo ilość stoisk robiła wrażenie, po bliższym przyjrzeniu się można było jednak zauważyć, że wiele sklepików oferuje z grubsza te same rzeczy. Głownie to geekowe gadżety: kubki, figurki, koszulki, przypinki i cała reszta kolekcjonerskich gratów. Wspólnym mianownikiem była za to wysoka cena. Nie da się ukryć, wystawcy bazują na psychologii tłumu i mechanice tego typu festiwali, gdzie klient wyłącza racjonalne myślenie i kupuje wszystko jak leci, nie przejmując się faktem, że ten sam gadżet kupiony za tydzień przez internet będzie o połowę tańszy.

Orgia kupowania przerywana była spontanicznymi okrzykami, gdy udało się komuś dostrzec cosplay którejś ze znanych i lubianych postaci. Wędrując od pawilonu do pawilonu podziwialiśmy wystawy figurek, makiety z Lego, fenomenalnie zrealizowaną wioskę postapo (mam wrażenie, że oni bawili się najlepiej ze wszystkich – na pewno mieli najlepsze wieczorne imprezy) i strefę gier planszowych, wyglądającą jak międzynarodowy zlot szachistów, tylko nieco głośniejszą.

Zmęczeni zwiedzaniem, postanowiliśmy zrobić przerwę na uzupełnienie kalorii. Strefa gastro sprawiała wrażenie sporej, a mimo to była wyraźnie za mała jak na tej wielkości imprezę. Menu nie zwalało z nóg wyborem – pizza, burger, jakieś fryty, nieśmiertelny kebab i osobna chatka z podpłomykami. Cenowo żarełko solidaryzowało się z wystawcami, czyli było kosmicznie drogie. Muszę jednak przyznać, że zarówno burger jak i pizza okazały się całkiem niezłe. Do tego można było zwilżyć gardło piwem, przy czym chwała organizatorom za dostarczenie czegoś więcej niż paskudnych koncerniaków. Alkohol był dozwolony tylko w strefie gastronomicznej i widać było, że ochrona stara się tego pilnować. Przez całe trzy dni nie byliśmy świadkami żadnej przykrej sceny z udziałem mocniej wypitych gości, co jest sukcesem, patrząc na skalę wydarzenia. Dzień pierwszy Pyrkonu zakończyliśmy zmęczeni, ale zadowoleni. Dzień drugi miał być znacznie intensywniejszy…

Jak wspominałem na początku, naszym głównym celem było zaprezentowanie tworzonych od miesięcy kostiumów. Cała nasza eskapada zorientowana była na kostiumy i Maskaradę – olbrzymi konkurs cosplayowy (swoją drogą, jedyne wydarzenie, na które mieliśmy preakredytację). Po porannych przygotowaniach i wciśnięciu się w kostiumy, ruszyliśmy na teren targów, nie mając absolutnie zielonego pojęcia, czego się spodziewać. Nieskromnie przyznam, że mieliśmy świadomość, iż nasze przebrania są udane, do tego wybór postaci (Robin i Squirrel Girl) powinien przyciągnąć jakąś uwagę. Jednak tego, co nas spotkało nie przewidywaliśmy nawet w snach.

Nie zdążyliśmy nawet dojść do wejścia i już pierwsze klika osób prosiło nas o zdjęcia. A w momencie przekroczenia bram rozpoczęło się szaleństwo. Znaczy, dla nas było to szalone, dla doświadczonych cosplayerów to zapewne norma. Nie byliśmy w stanie przejść kilku kroków bez prośby o zdjęcia. Nastolatkowie, dorośli, dzieci – mnóstwo ludzi podchodziło i mniej lub bardziej nieśmiało prosiło o wspólną fotkę. Byliśmy w nieukrywanym szoku. Już po kilkunastu minutach zdaliśmy sobie sprawę, że dopóki mamy kostiumy na sobie możemy zapomnieć o normalnym zwiedzaniu targów. Plan pójścia na kilka prelekcji trafił szlag. Ale nie zrozumcie mnie źle – to były jedne z najprzyjemniejszych momentów całej imprezy. Po prostu nie byliśmy na to przygotowani. Najwspanialsze były dzieci, zwłaszcza te młodsze. Dla nich nie byłem facetem w kostiumie Robina, tylko samym Robinem. Ten bezgraniczny podziw w oczach ciężko opisać. Moja druga połówka też zmagała się z falą atencji, choć jej postać nie była aż tak dobrze kojarzona i wielokrotnie słyszeliśmy o „Kobiecie – Wiewiórce” czy „Kapitanie Wiewiórka”. Puchaty ogon jednak robił swoje i prowokował każdego do dotknięcia.

Tutaj drobna uwaga – naprawdę sympatyczne było to, że prawie każdy podchodził i grzecznie pytał o zdjęcie. Niewiele było osób, które robiły foty ukradkiem i uciekały zawstydzone, gdy ich zauważyliśmy. Na palcach jednej ręki możemy policzyć też osoby, które bezceremonialnie się na nas rzucały i były to głównie mocno nieletnie dziewczęta. Pod tym względem olbrzymi plus dla uczestników Pyrkonu.

Niestety, mimo że bycie w centrum uwagi jest przyjemne, to po pewnym czasie staje się męczące. Ciężko odmówić zdjęcia matce z dziećmi czy osobie, która rozpoznała nas ze strony na Facebooku, jednak w pewnym momencie trzeba powiedzieć sobie „stop”, bo inaczej nigdy byśmy nie wyszli z jednej hali. Po mniej więcej czterech godzinach (czyli czasie o połowę krótszym niż zakładaliśmy) musieliśmy zrejterować i porzucić nasze superbohaterskie alter ego. Poza tym zbliżał się czas Maskarady, na która ostrzyliśmy sobie zęby od samego początku.

Gdy udaliśmy się do odpowiedniego pawilonu, naszym oczom ukazała się gigantyczna kolejka przetaczająca się przez cały budynek. Na szczęście uzbrojeni w preakredytacje mogliśmy ja spokojnie ominąć i udać się tuż pod drzwi wejściowe na sale… gdzie czekała druga kolejka, nieco tylko mniej potężna. Stanie w niej umilała wystawa modeli i figur 1:1 z Gwiezdnych Wojen. Mimo początkowych problemów (to bilet na Maskaradę też trzeba mieć wydrukowany?) udało nam się rzutem na taśmę dostać na salę. A ta robi wrażenie – duża, nowoczesna, z pokaźną sceną i catwalkiem, mieszcząca dwa tysiące osób, uzbrojona w nowoczesne systemy nagłaśniające i oświetleniowe. Można dostać tremy od samego patrzenia ze sceny na publikę. Na szczęście organizatorzy stosują zasadę „kto nie siada ten nie wchodzi” i wpuścili tylko tyle osób, ile było krzeseł. Tym, którym nie udało się wejść zostały monitory na zewnątrz i duży ekran na jednej z hal. Całe wydarzenie było też streamowane i można było je obejrzeć na żywo na Facebooku.

Tym razem postanowiono połączyć konkurs cosplayowy z plebiscytem magazynu Nowa Fantastyka, co niestety nie było najszczęśliwszym pomysłem. Ta część była zwyczajnie nudna i spokojnie mogła być zorganizowana jako osobne, mniejsze wydarzenie. Po tym przydługawym wstępie rozpoczęła się Maskarada. Prowadziły ją dwie osoby, w tym debiutantka, która zdecydowanie potrzebuje jeszcze trochę praktyki w tego typu przedsięwzięciach. Dopóki wszystko szło płynnie, można było ich znieść, łącznie z raczej czerstwymi żartami, natomiast kiedy w pewnym momencie zawaliła technologia, widać było, że nie mają pojęcia, jak z tego wybrnąć i czym zabawić publikę. W efekcie zaczęli bełkotać o niczym, coraz bardziej nerwowo.

Same pokazy cosplayerów prezentowały bardzo zróżnicowany poziom. Mało kto potrafił połączyć wykonanie kostiumu z dobrym jego zaprezentowaniem. Albo mieliśmy do czynienia ze świetnym i dopracowanym cosplayem, za to totalnie bez pomysłu na scenę czy prezentację, albo z przeciętnym strojem, jednak opatrzonym wyróżniającą się scenką. Olbrzymim minusem okazała się zbyt duża  ilość uczestników. Po jakimś czasie poszczególne występy zaczynały się ze sobą zlewać a osoby wychodzące na scenę jako pierwsze ulatywały z pamięci. Piszę tę relację dwa dni po konkursie i pamiętam tak naprawdę zaledwie kilka występów – przede wszystkim walkę Geralta z Leszym i przekomiczną scenę z Falloutowym pancerzem Braterstwa Stali.

Minusem był także początkowy brak klimatyzacji na sali (zaczęła działać dopiero od połowy konkursu) i raczej niedopuszczalne na konkursie tej klasy problemy techniczne. Realizacja dźwiękowa scenek przypominała bardziej prezentację szkolną niż największy w kraju event cosplayowy. Naprawdę szkoda mi osób, których prezentacje zostały przez to popsute. Pewnie się dziwicie, dlaczego nic nie piszę o zwycięzcy. Z prostego powodu – nie dotrwaliśmy do końca. W pewnym momencie Maskarada zrobiła się tak niemiłosiernie nudna, że postanowiliśmy iść coś zjeść, a resztę obejrzeć w internecie. Jak się później okazało, był to dobry krok, ponieważ w relacji wideo widać było o wiele więcej, niż z naszego miejsca sali. Nie byliśmy zresztą jedyni – w sumie konkurs opuściła jedna czwarta widzów. O tak późnej godzinie nie było za bardzo co robić, więc lekko rozczarowani udaliśmy się do domu.

Trzeci dzień minął pod znakiem zakupów. Stwierdziliśmy, że mimo wysokich cen głupio będzie wrócić z Pyrkonu z pustymi rękami. Oczywiście pogodziliśmy się z faktem, że nie zaliczyliśmy żadnej prelekcji ani wydarzenia, olaliśmy też spotkania autorskie, poza ostro ziewającą Kobietą – Ślimakiem z blogu chatolandia.pl. W niedzielę ludzi było już nieco mniej, nie brakowało jednak cosplayów i spontanicznych ustawek fotograficznych. Na kolekcjonowaniu fantów i elementów do kolejnych kostiumów spędziliśmy ostatnie godziny na festiwalu.

Czas na małe podsumowanie z perspektywy Pyrkonowego świeżaka. Nie było źle. Wiele mitów, zwłaszcza kolejkowych, obaliliśmy. Wyciągnęliśmy cenną lekcję z chodzenia w kostiumach. Przede wszystkim uświadomiliśmy sobie, że jechanie na taką imprezę bez planu to głupota – mamy świadomość, że ominęło nas 90% atrakcji. Z drugiej strony czujemy pewien niedosyt. Konwent tani nie był. 80zł za bilet na trzy dni to nie jest mało. Za taką kwotę oczekiwalibyśmy nieco lepszej organizacji, bardziej zróżnicowanego cateringu i lepiej przygotowanej Maskarady. Nie zniechęca nas to jednak i niewątpliwe pojawimy się lepiej przygotowani w przyszłym roku.


Autor: Ravnarr


Niektóre z użytych w artykule zdjęć pochodzą ze stron IGN Polska, Republika Graczy, CHIP oraz Polygamia. Również do nich należą wszelkie prawa autorskie.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Adrianna

Cześć, to ja jestem tą wyrozumiałą znajomą (PSIAPSIÓŁKĄ) z Poznania.

Sakcia07

Fajnie napisana relacja 😀

2
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x

Agencja T.A.R.C.Z.A. zmusiła nas do śledzenia twoich poczynań poprzez pliki cookie! Czym są T.A.R.C.Z.A. i pliki cookie dowiesz się tutaj.

Co to są pliki cookies? Cookies, zwane również ciasteczkami (z języka angielskiego cookie oznacza ciasteczko) to niewielkie pliki tekstowe (txt.) wysyłane przez serwer WWW i zapisywane po stronie użytkownika (najczęściej na twardym dysku). Parametry ciasteczek pozwalają na odczytanie informacji w nich zawartych jedynie serwerowi, który je utworzył. Ciasteczka są stosowane najczęściej w przypadku liczników, sond, sklepów internetowych, stron wymagających logowania, reklam i do monitorowania aktywności odwiedzających. Jakie funkcje spełniają cookies? Cookies zawierają różne informacje o użytkowniku danej strony WWW i historii jego łączności ze stroną. Dzięki nim właściciel serwera, który wysłał cookies, może bez problemu poznać adres IP użytkownika, a także na przykład sprawdzić, jakie strony przeglądał on przed wejściem na jego witrynę. Ponadto właściciel serwera może sprawdzić, jakiej przeglądarki używa użytkownik i czy nie nastąpiły informacje o błędach podczas wyświetlania strony. Warto jednak zaznaczyć, że dane te nie są kojarzone z konkretnymi osobami przeglądającymi strony, a jedynie z komputerem połączonym z internetem, na którym cookies zostało zapisane (służy do tego adres IP). Jak wykorzystujemy informacje z cookies? Zazwyczaj dane wykorzystywane są do automatycznego rozpoznawania konkretnego użytkownika przez serwer, który może dzięki temu wygenerować przeznaczoną dla niego stronę. Umożliwia to na przykład dostosowanie serwisów i stron WWW, obsługi logowania, niektórych formularzy kontaktowych. Udostępniający używa plików cookies. Używa ich również w celu tworzenia anonimowych, zagregowanych statystyk, z wyłączeniem personalnej identyfikacji użytkownika. To pomaga nam zrozumieć, w jaki sposób użytkownicy korzystają ze strony internetowej i pozwala ulepszać jej strukturę i zawartość. Oprócz tego, Udostępniający może zamieścić lub zezwolić podmiotowi zewnętrznemu na zamieszczenie plików cookies na urządzeniu użytkownika w celu zapewnienia prawidłowego funkcjonowania strony WWW. Pomaga to monitorować i sprawdzać jej działania. Podmiotem tym może być między innymi Google. Użytkownik może jednak ustawić swoją przeglądarkę w taki sposób, aby pliki cookies nie zapisywały się na jego dysku albo automatycznie usuwały w określonym czasie. Ustawienia te mogą więc zostać zmienione w taki sposób, aby blokować automatyczną obsługę plików cookies w ustawieniach przeglądarki internetowej bądź informować o ich każdorazowym przesłaniu na urządzenie użytkownika. Niestety, w konsekwencji może to prowadzić do problemów z wyświetlaniem niektórych witryn, niedostępności niektórych usług. Więcej na ten temat znajdziecie tutaj --> https://ec.europa.eu/info/cookies_pl

Zamknij