„Extreme Carnage: Scream #1” (2021) – Recenzja
Extreme Carnage: Scream #1 (2021)
Ekstremalny krzyk
Pod bardzo przyjemną dla oka, nastrojową okładką komiksu Extreme Carnage: Scream #1… Właśnie, co pod nią się kryje? Dobry czy zły zeszyt? Jak myślicie? Moja odpowiedź brzmi: dobry. I to naprawdę dobry, a przy okazji bardzo sentymentalny dla pokolenia czytelników, którzy obecnie mają trzy, cztery dekady na karku, a mimo to wciąż czytają przygody bohaterów, których losy śledzili w dzieciństwie.
SCREEEEEAM! SCREAM: CURSE OF CARNAGE writer Clay McLeod Chapman returns to the character to lend his lethal sensibilities to EXTREME CARNAGE! Andi Benton has always been a fighter, and that’s never been truer than since she bonded to the Scream symbiote a few months ago. But even after ABSOLUTE CARNAGE and KING IN BLACK, Andi has never had to fight like this — and, worse still, if she can’t save her symbiote from whatever unseen force is affecting it, she might have to do it alone…
Marvel od dawna próbuje swoimi komiksami wrócić do lat dawnej świetności. Rzadko się to udaje, choć rynek jest dosłownie nimi zalewany i to do tego stopnia, że od dawna czuję przesyt. Ale jest kilka pozycji, którym udało się osiągnąć zamierzony cel i jedną z nich jest właśnie ten zeszyt.
Akcja jest tu znajoma, ale co z tego, skoro wszelkie skojarzenia są przyjemne? Postacie mają w sobie ten szalony pierwiastek, który kupował mnie w symbiontach, kiedy czytałem o nich jako dziecko. Do tego mamy dobre tempo, fajny klimat i wspomniane już sentymenty, bo całość jest utrzymana w estetyce zeszytów sprzed dwóch i pół, trzech dekad.
Słowem podsumowania, warto. Dobry, dobrze narysowany komiks środka – tak najprościej należałoby scharakteryzować ten zeszyt. Ale ma w sobie to coś.
Autor: WKP
Kluczowe w czytaniu Marvela jest to aby choć trochę znać owego bohatera z poprzednich komiksów.