„Old Man Quill #1-2” (2019) – Recenzja
Old Man Quill #1-2 (2019)
Stary człowiek i Wastelands
Bohaterowie się starzeją. Każdego w końcu dogania starość niezależnie od posiadanych mocy i czynników regeneracyjnych. Życie mogą mieć nieco dłuższe, odrobinę bardziej barwne niż zwykli śmiertelnicy, ale ostatecznie i im wiek daje się we znaki. Włosy siwieją, mięśnie wiotczeją, a w krzyżu coraz częściej coś łupie. Nie oznacza to bynajmniej, że herosi odchodzą na zasłużoną emeryturę. Złoczyńcy nie przechodzą, więc dlaczego bohaterowie by mieli? Tym razem padło na Star-Lorda, który dostał swoją własną, nieco inną solową serię – Old Man Quill.
Patrząc po przykładzie Jamesa z Old Man Logan Marvel nie odpuszcza staruszkom. Tym bardziej mając w zanadrzu tak mroczne i trudne uniwersum, jakim jest Ziemia po śmierci bohaterów. Wastelands to mroczne miejsce, w którym czysty heroizm został zapomniany. Ci co przeżyli stają się równie brutalni i niepokojący jak to miejsce. Ten mały zakątek kosmosu wydaje się wręcz promieniować negatywną energią na cały wszechświat, ponieważ po galaktyce krążą siły, dla których życie jest jeszcze mniej warte niż na rubieżach zapomnianej Ziemi.
Peter Quill znalazł szczęście u boku żony i dwójki dzieci. Na starość przyszło mu władać imperium, ale mimo siwej bródki, wciąż wydaje się być nieco lekkomyślnym straceńcem. Jednak to zmienia się już w pierwszych stronach komiksu. Zdruzgotany i zapijaczony rozpamiętuje jak przyczynił się do śmierci najbliższych, kiedy odnajdują go dawni towarzysze broni. Równie starzy i zmęczeni Strażnicy Galaktyki w składzie tak dobrze znanym ze współczesnych filmów MCU (Gamorra, Drax, Rocket i Mantis), wyciągają Quilla z marazmu, powołując się na wspólnego wroga. Razem udają się na Ziemię, a tam… A tam czekają już na nich klimaty dobrze znane z komiksu Old Man Logan. Imperator Doom rządzi resztkami ocalałej cywilizacji, a po reszcie planety panoszy się chaos i bezprawie. Aż trudno powiedzieć, czy warto kogokolwiek tam ratować.
Tym, co najbardziej rzuca się w oczy już od pierwszych stron, jest niesamowity poziom grafik. Zachwycam się zarówno okładkami stworzonymi przez Johna T. Christophera, jak i rysunkami Roberta Gilla. Obaj panowie prezentują to cudowne dopracowanie szczegółów, które tak uwielbiam w komiksach. A trzeba przyznać, że tu każda zmarszczka w projekcie postaci, ma znaczenie, a same twarze nabierają niezwykłego dynamizmu. Dzięki czemu nie mamy najmniejszych trudności z odczytaniem emocji czy niewypowiedzianych myśli w najbardziej dramatycznych sytuacjach. Podobnie kolory dobrane przez Andresa Mossa doskonale oddają głębię kosmosu oraz pustkę wypalonych słońcem Wastelands. Zdaje się nawet, iż stanowią równorzędną część opowieści, odpowiadając za jej klimat i nastrój, bardzo sugestywnie wpływając na czytelnika.
Co się tyczy historii opowiadanej przez Ethana Sacksa, poza nieuchronnym zagrożeniem z kosmosu, opiera on fabułę na podobnej kreacji postaci, jaką znajdziemy w Old Man Logan – starym herosie niemal przygnieconym poczuciem winy i pragnącym zemsty. Pod tym względem StarLord niewiele różni się od Wolverine’a. O ile w przypadku Logana byliśmy przyzwyczajeni do jego mrukliwości i wewnętrznego mroku, o tyle, w przypadku Petera, zmiana ta jest bardzo niepokojąca. Ten radosny, nieco błaznowaty idealista o złotym sercu, staje się bezwzględnym zabójcą, który nie ma już nic do stracenia, a tacy ludzie są najbardziej niebezpieczny. Tragedia niezwykle mocno odcisnęła na nim swoje piętno, a to co pozostało, tylko nieznacznie przypomina Quilla.
Mimo mrocznego wydźwięku, strasznych przeżyć i nieustającego zagrożenia, nie zapomniano też o pewnej dozie humoru, którą zawsze dostarczała postać Rocketa. Jako zgrzybiały, złośliwy staruszek, całkiem nieźle sobie poczynia, zasypując nas przy tym sarkastycznymi komentarzami. Stanowi to małą, ale przyjemną iskierkę radości w duszącej i przygnębiającej atmosferze całego komiksu. Co nie zmienia faktu, że chwile takie są dość rzadkie, a twórcy w większości stawiają raczej na przytłaczającą beznadzieję niż na heroizm w czystej postaci.
Patrząc na negatywną ścieżkę rozwoju fabuły i nagromadzenie antagonistów mniej lub bardziej potężnych antagonistów, mam wrażenie, że akcja będzie dążyła do potyczki totalnej – wojny wszystkich ze wszystkimi. Jakby na to nie patrzeć Wastelands to poligon niemal idealny, na którym mogą toczyć się niczym nie powstrzymywane starcia. To już nie jest gęsto zaludniony Nowy Jork. Z resztą, tymi, którzy przetrwali rządy vilianów, nikt się nie będzie przejmował. Czasy praworządnego heroizmu już dawno minęły.
Marvel nie oszczędza swoich bohaterów, a na „emeryturze” zdaje się ich doświadczać jeszcze bardziej. Zaczynam mieć wrażenie, że dla każdego, kto trudni się ratowaniem wszechświata, nie ma szczęśliwego zakończenia, że prędzej czy później pojawi się antagonista, który będzie próbował zgnoić i złamać herosa. Patrząc na fabułę dwóch pierwszych zeszytów Old Man Quill powoli się to udaje. Przyznaję, że nieco przeraża mnie taka depresyjna tendencja komiksów Marvela, ale nie zmienia to faktu, iż historia zapowiada się obiecująco. Tym jednak, co bez wątpienia przyciągnie czytelników, są niesamowite grafiki, dodające treści niesamowitej głębi i klimatu.
Autorka: Powiało Chłodem