„X-Force #1” (2018) – Recenzja
X-Force #1 (2018)
X-Force i grzechy przeszłości
Jedną z najmocniejszych stron komiksów o mutantach zawsze był temat tolerancji, poprzez który twórcy mogli liznąć także nieco ważkich kwestii społecznych, psychologicznych czy nawet historycznych. Z czasem zapomniano o tym na rzecz akcji, podróży w czasie, akcji, niszczenia całych światów, akcji i jeszcze odrobiny akcji. Od chwili, kiedy Grant Morrison w swoim runie wrócił do tematu, twórcy starają się zawsze o nim pamiętać, nie pomijając jednocześnie innych elementów, za które fani kochają przygody mutantów. I wszystko to znajdziecie właśnie w najnowszej odsłonie serii X-Force, której pierwszy zeszyt niedawno zagościł na rynku.
Wszystko zaczyna się od polowania na mutantów i – oczywiście – zabijania ich. I w takim tonie utrzymana jest też cała reszta tego zeszytu. Oto bowiem X-Force, w skład którego wchodzą Domino, Cannonball, Shatterstar, Boom Boom i Warpath wstępuje właśnie na wojenną ścieżkę. Wszystko z chęci zemsty za śmierć Cable’a, ich przywódcy. Z tym, że jego mordercą jest… młodszy, podróżujący w czasie Cable. Co ma zrobić w takiej sytuacji żądny krwi oddział?
Całkiem niezła jest to opowieść, to muszę jej oddać. Wyrosła na gruncie eventu Extermination, który odmienił oblicze opowieści o mutantach (przynajmniej na tyle, na ile coś jeszcze odmienić się dało, bo w serii, gdzie pojawiło się chyba już wszystko, na dodatek po wielokroć i w najróżniejszych konfiguracjach, twórcy są jedynie skazani na odtwórstwo), ma konkretną akcję i całkiem nieźle poprowadzoną fabułę. Jak pisałem, jest tu to, co w przygodach X-Menów lubimy. Mamy zatem prześladowania, mordowania ze względu na odmienność, szybkie tempo, walki, popis nadludzkich zdolności, obowiązkowe podróże w czasie itd., itp. Jak na pojedynczy zeszyt to sporo, ale ponieważ story arc Sins of the Past ma się składać tylko z czterech części, scenarzysta musi się spieszyć. Na szczęście wychodzi mu to w całkiem przyjemny sposób.
A przecież i strona graficzna też jest udana. Może nie szczególnie złożona i wypełniona detalami, ale styl jest miły dla oka i nie tak współczesny jak to, co sugeruje okładka. A to akurat plus, bo odpowiedzialny za rysunki Dylan Burnett dobrze połączył oldchool z nowoczesnością. Efekt finalny, jeśli oceniać i scenariusz, i ilustracje, jest naprawdę przyzwoity. Miłośnicy marvelowskich mutantów na pewno się nie zawiodą, tym bardziej, że całość ma naprawdę niezły pomysł na siebie, a przy tym niezły pazur.
Autor: WKP