„Marvel’s Runaways” [Sezon I, odcinki 1-3] – Recenzja
Marvel’s Runaways
[Sezon I, odcinki 1-3]
W miniony wtorek (21.11.2017) w amerykańskiej telewizji odbyła się premiera najnowszego serialu Marvela pod tytułem Runaways. Przy okazji jest to też pierwszy serial Domu Pomysłów, który zadebiutował na cyfrowej platformie serialowo-filmowej Hulu. Produkcja bazuje na komiksowej serii o tej samej nazwie (Runaways), która wystartowała w roku 2003, a anulowano ją rok później. Jednak ze względu na dość wysokie wyniki sprzedaży markę wskrzeszono w 2005. Za jej tworzenie odpowiadał Brian K. Vaughan.
Muszę przyznać się bez bicia, że nigdy nie zabrałem się za czytanie komiksowego pierwowzoru tej historii Marvela. Nie ma chyba nawet jakiegoś konkretnego powodu, w związku z którym tego nie zrobiłem. Wiem jedynie, że wszystko kręci się tam wokół grupy „naładowanych” różnymi mocami nastolatków oraz ich rodziców, którzy przy okazji są tymi złymi. Dorośli wchodzą w skład przestępczej organizacji o nazwie The Pride, która rządzi Los Angeles (lub jakąś jego częścią), choć większość ludzi nie jest nawet świadoma jej istnienia. Mówiąc prościej – na pewno nie będę w stanie dokonać tu jakiejś dogłębnej i pełnowartościowej analizy porównawczej wersji komiksowej i serialowej. Podejmę się jednak (BEZSPOILEROWEJ) recenzji pierwszych trzech odcinków nowego show Marvela tylko i wyłącznie w oparciu o to, co w nich zobaczyłem. Przejdźmy zatem do meritum.
Fabuła
Choć nastawiałem się na głupiutką i całkowicie niezobowiązującą „teen dramę”, fabuła Runawaysów wcale prosta jak konstrukcja cepa nie jest. Dowiadujemy się, że główni bohaterowie – Alex, Nico, Chase, Molly, Gert i Karolina – byli przyjaciółmi jeszcze przed wydarzeniami ukazanymi w serialu, aczkolwiek ich relacje zepsuły się po śmierci pewnej osoby. To właśnie przez to doszło do całkowitego rozpadu ekipy i pogrzebania ich wspólnej przeszłości. Żal, smutek i rozłąka mocno wpłynęły na każdego z nich, zostawiając trwały ślad na psychice, co zresztą widać w ich zachowaniu. Wszystko jednak zmienia się w dniu będącym rocznicą tamtego nieszczęśliwego epizodu.
Nie dość, że cała szóstka będzie musiała poradzić sobie ze sporymi zmianami w ich życiu, uwzględniającymi stawienie czoła ich własnym rodzicom, to trzeba będzie jeszcze nauczyć się korzystać z nowo nabytych umiejętności i/lub gadżetów. Naprawdę nie chcę tutaj zdradzać czegoś więcej, by komukolwiek nie popsuć seansu. Będziecie musieli przekonać się sami, jak to rzeczywiście wygląda. Od siebie dodam jedynie tyle, że podczas oglądania tych trzech premierowych epizodów Runaways, nie byłem w stanie odejść sprzed ekranu, a rzadko kiedy tak mam. Myślę, że to coś znaczy.
Postaci i ich relacje
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że główna szóstka jest troszkę stereotypowa, jak na tego rodzaju produkcje. Może taki był zamysł? Nie wiem, no, ale sprawdźmy sobie z kim tutaj przyjdzie nam pracować. Alex to inteligentny, ale uczuciowy outsider, któremu ciężko jest otworzyć się z powrotem na świat, choć to właśnie tego pragnie najbardziej. Chase to osiłek, któremu przemeblowywanie oblicza innym osobom przychodzi łatwo, w przeciwieństwie do jakichkolwiek słów skruchy, które ledwo mu przechodzą przez gardło. Gert jest takim rodzajem nastolatki, która próbuje być samodzielna i niezależna pod każdym względem, nieustannie uświadamiając innym, że męski punkt widzenia jest często błędny i krzywdzący.
Karolina i Nico choć reprezentują dwa różne charaktery, są do siebie pod pewnym względem dość podobne. Obie ukrywają swoje prawdziwe oblicze, aczkolwiek na dwa różne sposoby. Karolina robi to uśmiechem, zaś Nico makijażem. I nie znaczy to, że jedna bądź druga ukazane zostały jako głupiutkie dziewczątka. Wręcz przeciwnie. Obie poszukują tu swojego „ja”. Karolina jest raczej tą, która całe życie trzymana była pod kloszem i dopiero uczy się „prawdziwego” życia. Z drugiej strony mamy Nico, która chyba obok Alexa radzi sobie najgorzej z nieprzyjemną przeszłością. Molly to zaś „ta najmłodsza i adoptowana”, jak sama zresztą o sobie myśli. Również z tego powodu jest jej ciężej niż jakiemukolwiek innemu członkowi tytułowej paczki, bo zasadniczo nie ma żadnego realnego oparcia. W dodatku, mało kto bierze na poważnie to, co pada z jej ust.
Co do czarnych charakterów (o ile można ich tak nazwać?)… Tych mamy tu dziewięciu? dziesięciu? Są to oczywiście rodzice nastoletniej ekipy. Na dzień dzisiejszy nie do końca wiadomo (a może to ja po prostu czegoś nie zrozumiałem?), o co im chodzi. Czego chcą, czy jakie są ich konkretne pobudki. Wiemy jedynie, że wspólnie stanowią organizację o nazwie Pride, która ma tak naprawdę drugie dno, o czym szybko przekonają się ich pociechy. Na tę chwilę więcej jest domysłów i pytań niż jakichkolwiek odpowiedzi. Bardziej skupiono się na tworzeniu otoczki tajemniczości i jakiegoś wyższego celu. Z czasem dowiemy się dokładnie, czym on jest. Teraz można sobie raczej pospekulować.
Kończąc ten segment tekstu, chciałbym jeszcze tylko pochwalić twórców za to, że ilość czasu jaka przeznaczona jest na ekspozycję i rozwój postaci, jest naprawdę ogromna.
Oprawa audiowizualna
Muszę przyznać, że efektów specjalnych w pierwszych trzech odcinkach Runaways jest chyba nawet więcej niż w całym takim pierwszym sezonie Punishera, który również zadebiutował kilka dni temu. W większości są to raczej jakieś rozbłyski i kolorowe światełka, ale są i od tego wyjątki. Nie chcę jednak psuć komukolwiek zabawy z oglądania, więc nie zdradzę, o co chodzi. Wypadałoby też dodać, że nie wyglądają one jakoś źle. Byłem wręcz zdumiony pewnymi zastosowanymi w serialu zabiegami. Na szczególne uznanie zasługuje tu jednak fantastyczne – robiące absolutnie piorunujące wrażenie – intro (sekwencja wejściowa), które wykonane zostało w trochę inny sposób niż w pozostałych serialach Marvela. Co znaczy inny? Mamy tu po prostu zlepek różnych, losowych (czyżby?) ujęć z nałożonymi kolorowymi filtrami, którym przygrywa naprawdę wpadający w ucho motyw muzyczny.
Równie przyjemne dla oka są zdjęcia, jakimi raczą nas autorzy serialu. Niektóre kadry są prześliczne – najlepsze jest w nich to, że nie ukazują niczego, specjalnie konkretnego, a mimo to zachwycają. Mnie najbardziej do gustu przypadły ujęcia zrobione z lotu ptaka.
Szkoda, że równie pozytywnych rzeczy nie da się powiedzieć o całym soundtracku, bo oprócz tych kawałków, które zostały w serialu umieszczone za zgodą ich autorów (oraz sztabu prawników), muzyka skomponowana na potrzeby Runaways jest raczej czymś, wobec czego ma się stosunek ambiwalentny. To znaczy, że nie odgrywa tu ona jakiejś większej (o ile jakiejkolwiek) roli. Czy jest to jakaś potężna wada? Raczej nie. Z drugiej strony – czasem chciałoby się, aby jakaś nuta powodowała szybsze bicie serca. Niestety, nie tutaj.
Podsumowanie
Podsumowując, Runaways to serial zdumiewająco dobry. I mówię to całkiem szczerze, bo nigdy nie podejrzewałem, że będę oglądać telewizyjną produkcję traktującą o nastolatkach z rozdziawionymi ustami. Jeśli cały sezon będzie prezentować się tak jak te trzy premierowe epki, to ja to kupuję! I dorzucam jeszcze coś od siebie: to jest po prostu kawał dobrej roboty. Jeśli macie zatem troszkę wolnego czasu, bierzcie się za oglądanie „Uciekinierów„. Gwarantuję Wam, że wśród szóstki protagonistów znajdziecie chociaż tę jedną osobę, której będziecie kibicować. I nawet jeśli nie jawnie, to po kryjomu.
Autor: SQ
Ten serial Runaways to jakiś żart. Spłycają postacie, obrażają je. Obrażają fanów komiksów Runaways. Z Nico praktycznie zrobili satanistkę? Molly nie była adoptowana. Nico nie miała siostry. Wzięli sobie główny wątek, że dzieciaki złoczyńców i tyle w tym z Runaways.