„Thor #1-2” (2018) – Recenzja
Thor #1-2 (2018 / Fresh Start)
God of Thunder Reborn!
Szczerze powiedziawszy, nigdy nie byłam wielką fanką gromowładnego Thora. Do tej postaci mam stosunek dość ambiwalentny, zarówno jeśli chodzi o komiksową, jak i filmową wersję boga piorunów. Niemniej postanowiłam skorzystać z okazji i przeczytać najnowszą serię o przygodach Odinsona, tak z czystej ciekawości. Czy było warto sięgnąć po pierwsze zeszyty świeżutkiego cyklu Thor (w ramach Marvel Fresh Start) pisanego przez Jasona Aarona?F
Asgard upadł. Bifrost został zniszczony, a wszelkie artefakty ze skarbca zostały porozrzucane po Wszechświecie. Trwa wojna, którą rozpętał Malekith, Mroczny Elf. Zabiera on ze sobą sojuszników, których ostatnio dużo zbiera się w krainie Hel, gdzie zło szerzy się do potęgi. Thor odzyskał swoją moc, chociaż nie posiada jeszcze godnego siebie młota. Podróżuje po światach, walczy m.in. z Juggernautem czy Namorem, by odzyskać utracone skarby. Nagle pojawia się Loki i znowu wszystko wywraca się do góry nogami. Czy Thor zbierze wszystkie artefakty? Czy uda mu się pokonać potężną Sindr? Czy w końcu będzie mógł liczyć na pomoc Lokiego bez większego uszczerbku na zdrowiu?
Od razu powiem, że nie orientuję się zbytnio w marvelowych komiksach o mitologicznej tematyce. Powiem jednak, że dzięki tym dwóm woluminom zdążyłam nieco bardziej polubić Thora. Opowiadanie jest prowadzone z jego perspektywy i ewidentnie widać, że bohater jest po przejściach. Dużo musiał pocierpieć, ale czuć, że bierze teraz wszystko na siebie z lekką szczyptą ironii. Bo co niby gorszego mogłoby go spotkać? Ma teraz tyle spraw na głowie, że już nic go nie może zaskoczyć. Poza tym już ma świadomość, że z Lokim nie ma przelewek, więc sama obecność boga psot i oszustw zwiastuje zbliżającą się katastrofę.
Ja jedynie czekam, co tym razem zwojuje największy trickster w galaktyce. Również wyczuwam podstęp w jego działaniach, ale co z tego wyniknie pozostaje niewiadomą. Zresztą relacja między Thorem i Lokim zawsze mnie fascynowała, więc z przyjemnością czytało mi się sceny interakcji między nimi. To jest najbardziej porąbana więź między rodzeństwem, która sprawia, że od razu chce się wiedzieć o nich więcej. Już nawet ja z siostrą tak się nie naparzamy jak Thor z Lokim.
Za stronę graficzną, jak i kolorystykę dwóch pierwszych tomików, odpowiada Mike del Mundo oraz Marco D’Alfonso. Powiem, że naprawdę z bólem przechodziłam przez kolejne strony komiksu. Zwłaszcza w scenach walk pokazany jest taki chaos i zamęt, że nie wiedziałam chwilami, co się dzieje. Kolory miejscami zlewają się ze sobą, a kreska jest po prostu machnięta jakby od niechcenia, byle żeby było widać, że tutaj a tutaj toczy się jakaś burda. Przyznam bez bicia, że bolały mnie oczy, im dalej zagłębiałam się w treść historii.
Fabuła również mnie nie wciągnęła. Pomysł wydaje się dosyć dobry. Jest przygoda, jest intryga, są nowi jak i starzy znajomy, kilka występów gościnnych i odniesień do innych wydarzeń czy postaci. Niestety gorzej wypada realizacja tej idei. Nie wiem w sumie dlaczego. Po prostu czytałam te zeszyty z taką obojętnością. Z żadną postacią się nie zżyłam (wybacz, Thor, jesteś spoko, ale to chyba jednak za mało), nie ciekawiło mnie właściwie co się zdarzy dalej, postacie poboczne jakoś mnie nie zainteresowały. Po prostu przeczytałam to i tyle.
Nie mogę powiedzieć jednak, że komiks jest do bani. Co to, to nie. Muszę przyznać, że parę razy nieźle się uśmiałam (i to nie tylko dzięki Lokiemu), a walka Thora z Juggernautem to istna perełka. Sama narracja pierwszoosobowa, o której wspomniałam na początku, dodaje uroku komiksowi i przybliża nam, z jak dużym brzemieniem zmaga się bóg piorunów i że jego praca do łatwych zdecydowanie nie należy.
Kończąc mój wywód, Thor to taki dość średni cykl na ten moment. Nie wywarł na mnie większego wrażenia ani jakoś specjalnie nie rozczarował. Ot, taki sobie komiks na jeden wieczór. Jeżeli jednak lubisz mitologię nordycką oraz niesamowite combo w stylu Thor i Loki, to śmiało możesz sięgnąć po te dwa woluminy.
Autorka: Rose (Vombelka)