„Amazing Spider-Man #800” (2018) – Recenzja
Amazing Spider-Man #800
Wreszcie koniec
Pamiętam, jak lata temu, czytając run Straczynskiego, zastanawiałem się, kiedy Marvel zmieni scenarzystę. Im bliżej końca było, tym coraz bardziej powtarzalny się ten znakomity twórca. Niestety, zmienienie go na Slotta nie było zbyt dobrym pomysłem. Pomimo kilku niezłych fabuł i ciekawego odświeżenia w postaci serii Superior Spider-Man, autor ten zaserwował nam nic innego, jak jedną wielką powtórkę z rozrywki. Nic co zrobił nie miało w sobie zbytniej oryginalności i nawet jeśli czytało się to dobrze, czekałem, kiedy nastanie koniec jego rządów. I chwila ta właśnie nadeszła, po dziesięciu latach pisania pajęczych przygód. I jak na Slotta przystało, znów mamy powtórkę z rozrywki. Niezłą, ale nadal powtórkę – a raczej powtórkę z powtórki, z powtórki powtórki…
Cała fabuła jego sagi Red Goblina oparta jest na tym, że w mieście pojawił się nowy Goblin, tym razem czerwony. Jak się wkrótce okazało, jest nim Norman Osborn, połączony na dodatek z jednym z najgorszych wrogów Pajęczaka, Carnage’em. Na naszego bohatera czekała więc wielka walka. W chwili, gdy zaczyna się akcja tego zeszytu, Miles Morales, Silk, Human Torch i Agent Anti-Venom przegrali, niemal zabici przez Red Goblina. Jedyna nadzieja na pokonanie wroga to, oczywiście, Spider-Man. Mógłby mu w tym pomóc J. J. J., jednak po tym, co zrobił ostatnio (spoiler: wydał sekretną tożsamość Parkera Osbornowi), Peter nie zamierza skorzystać z jego oferty. Zamiast tego, chce użyć syntetycznego anti-venoma z Alchemaxu, bo wróg wydaje się być wrażliwy tylko na jego działanie.
Tymczasem także J. Jonah Jameson zaczyna działać na własną rękę. Uważa, że może tu pomóc tylko Venom, kontaktuje się więc z Eddiem Brockiem. Pytanie tylko, czy jego działania przyniosą więcej szkody, czy pożytku? Jedno jest pewne, nie obędzie się bez ofiar…
Jak pisałem na wstępie, Slott zaserwował nam tu odświeżanego kotleta. Doprawił go co prawda całkiem nieźle i myślał, że przyprawy zamaskują fakt, że mięsu daleko do bycia świeżym, ale niestety. To, że serię udawało mu się pisać przez tyle lat, było zasługą prostego faktu: po Spidera sięgali głównie młodsi czytelnicy, nieznający zbyt dobrze klasyki i niechętnie po nią sięgający, nie odczuwali więc tego aż tak bardzo. Poza tym scenarzysta pisał w sposób lekki, prosty i niewymagający, a czasem potrafił wykrzesać z siebie coś więcej (początki Brand New Day, Spider-Island czy Spiderversum); niestety bardzo rzadko. Czytelnicy jednak oczekiwali humoru, akcji i braku ambicji, i to właśnie dostawali.
Teraz jednak era Slotta dobiegła końca. Nie wiem, czy na szczęście, bo zapowiedzi piątego woluminu Amazing Spider-Mana nie nastrajają zbyt optymistycznie (znów brzmią, jak kopia tego, co już było – i nie zapowiada się na to, by nowy scenarzysta wykorzystał stare pomysły tak genialnie, jak np. Bendis w Ultimate Spider-Manie), ale nadzieja umiera ostatnia. Póki co, mamy jednak ten wielki finał. Wtórny, ale dynamiczny, serwujący kilka wzruszeń, ale też i parę tak oczywistych zwrotów akcji, że aż boli. Mimo wszystko, czyta się go przyjemnie i wbrew pozorom jest to niezły zeszyt. To jednak przede wszystkim dzięki udanej szacie graficznej, która podnosi jego poziom i sprawia, że walki ogląda się naprawdę dobrze.
Fani sięgnąć powinni, wielkiej rewolucji tutaj nie ma – a uśmiercenie pewnej postaci nie robi też takiego wrażenia, jak chciałby Slott (lepiej wypadało to, co spotkało go kilka lat temu, ale nie będę spoilerował) – ale będą bawić się nieźle. Nowi czytelnicy nie mają tutaj jednak czego szukać. To zakończenie wątku, który ciągnął się przez jakiś czas. Owszem, fabuła nie jest skomplikowana i nie trzeba właściwie nic wiedzieć, by się w niej połapać, niemniej lepiej poznać całość. Tylko, że jeśli już zaczynać od czegoś przygodę z Pająkiem, to istnieje mnóstwo lepszych komiksów o jego przygodach.
Autor: WKP
Fajna recka,