„Dead Man Logan #1” (2018) – Recenzja

Dead Man Logan #1 (2018)
Stary Logan zemstę miał.

Jak najłatwiej zachęcić mnie do komiksu? Wystarczy uczynić jego bohaterem Jamesa Howletta, a sama rwę się do czytania. Trudno więc się dziwić, że w momencie gdy pojawiła się na rynku nowa seria z moim ukochanym mutantem, sięgnęłam po nią bez głębszego zastanowienia. Tym bardziej, że tytuł Dead Man Logan wydał mi się dość brzemienny w skutki i niuanse. Szczególnie, że tego konkretnego X-Mena wyjątkowo trudno zabić. Aż mnie świerzbiło na samą myśl o tym, co twórcy mogli wymyślić.

Na początek wita nas niesamowicie klimatyczna, czarno-biała okładka autorstwa Declana Shalvey’a. Na niej poza odcieniem trupiej żółci i krwistej czerwieni, nie znajdziemy nic żywszego. Dosłownie, ponieważ zaprezentowani na niej X-meni wydają się martwi na amen, łącznie z istotą, która to (prawdopodobnie) spowodowała. Bo Logan, umieszczony w centrum sceny, wygląda jakby urwał się z planu The Walking Dead, gdzie bynajmniej nie wcielał się w rolę „człowieka, który przeżył”. Na sam ten widok zatarłam ręce. Czyżby autorzy szykowali coś naprawdę niezwykłego. Niestety na samych zapowiedziach się skończyło, a okładka okazała się najlepszą (póki co) rzeczą, jaką znajdziecie w pierwszym numerze serii.

Głównym bohaterem jest tu „Staruszek Logan”, czyli Wolverine przeniesiony z równoległej rzeczywistości, w której Ziemią rządzą złoczyńcy (zaintrygowanych odsyłam do serii Old Man Logan przyp. autor.). Niestety ze względu na zaawansowany wiek, jego czynnik regeneracyjny nie działa już tak dobrze, przez co Adamantium powoli go zatruwa, a co za tym idzie i zabija. Co tu dużo gadać, niewiele życia staruszkowi zostało, a na pewno mniej niż by tego chciał. Postanawia więc, że ostatnią rzeczą, jaką zrobi, będzie zapobiegnięcie wydarzeniom, które miały miejsce na „jego” Ziemi. Niestety dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane, a próby powstrzymania tragedii tylko się do niej przyczyniają.

Fakt, mamy tylko jeden zeszyt z serii, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Logan będzie musiał powstrzymać powtórkę z rodzinnego wymiaru, którą na domiar złego sam zapoczątkuje. Żeby podkręcić poziom trudności wykonania zadania, twórcy postanowili, że będzie umierał. Jej… radości nie było końca (to sarkazm, jakby ktoś nie wyczuł). Nawet antagoniści nie wydają się specjalnie interesujący. Mysterio jest tak bardzo zniechęcony wszystkim, że ta niechęć przechodzi na czytelnika, a Neo-Hydra… Co innego może zrobić Neo-Hydra niż być odświeżoną wersją Hydry? Jedyną intrygującą postacią wydaje się być Miss Sinister, ale póki co troszkę mało można o niej powiedzieć. Także na obecną chwilę fabuła zawodzi. I to mocno.

Pod względem graficznym nie mam komiksowi nic do zarzucenia. Zarówno grafiki wykonane przez Mike’a Hendersona jak i kolory dobrane przez Nolana Woodarda doskonale się uzupełniają, tworząc barwny, pełen niesamowitych detali klimat. Jesteśmy w stanie dopatrzeć się pęknięć na murze czy pojedynczych włosków na brodzie Logana, po którym widać starość i znużenie. Każdy kadr to majstersztyk dogrania i pieczołowitości, dbałości o cienie i zmarszczki na ubraniach. Komiks ten, moim zdaniem, trzeba czytać dwa raz: pierwszy, żeby zapoznać się z fabułą, a drugi, by w pełni docenić grafikę. Albo nie. Pomińcie fabułę. Ona i tak nie wnosi nic ciekawego.

Na sam koniec jeszcze chciałabym wspomnieć, że bardzo fajną wstawką jest strona stylizowana na przedruk gazety informujący o śmierci rodziny Logana. Dla tych, którzy nie mieli okazji poznać poprzedniej serii komiksowej jest to wspaniałe wytłumaczenie motywacji bohatera, a także zrozumienie jego determinacji i uporu. Ten Wolverine stracił już wszystko, co było do stracenia, a przeżył tyle, że śmierć powita jako wybawienia. Dlatego też może być diablo trudnym i niebezpiecznym przeciwnikiem dla formującej się koalicji złoczyńców. A oni dla Logana? No cóż… W każdym razie, na obecną chwilę tylko ciekawość i niepokój o los Howletta zmotywowałby mnie do sięgnięcia po kolejny zeszyt.

Podsumowując: nie należy oceniać komiksu po okładce, gdyż ta obiecuje nam coś dużo bardziej intrygującego i niezwykłego, niż fabuła ze stron tego zeszytu. Chciałabym się mylić, że w żaden sposób nie będzie to wtórne, ale akcja przypomina przechodzenie tej samej gry, tylko na wyższym poziomie trudności. Zaprezentowałabym Wam całą listę swoich fabularnych przemyśleń, gdyby nie obawa o ich zgodność z zamysłem twórców, a co za tym idzie i piekielne spoilery. Największą zaletą tego zeszytu są niesamowite grafiki i cudnie dobrane kolory, które podziwiam z niemałą przyjemnością. Aczkolwiek to moje rozważania po lekturze raptem jednego zeszytu. Czy kolejne coś zmienią? Trudno powiedzieć, ale obym okazała się czarnowidzem, bo inaczej kiepsko dla serii będzie.


Autorka: Powiało Chłodem

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x