KomiksyTeksty

„Deadpool Classic” (Tom 1) – Recenzja

Deadpool Classic (Tom 1)

Tryumfalny pochód Deadpoola po Polsce wciąż trwa i nie zamierza zwalniać. Przy okazji premiery (całkiem udanej) ekranizacji przygód żartobliwego najemnika, Egmont nie zastanawiał się długo nad wydaniem w naszym kraju komiksów z linii Marvel NOW!, których głównym bohaterem jest właśnie Deadpool. Album Martwi prezydenci – mimo, że nie był dziełem wybitnym – przyjął się na polskim gruncie bardzo dobrze i duże zainteresowaniem nim, a także kolejnymi woluminami serii, wcale nie maleje. Luty tego roku był czasem premiery nie jednego, a aż dwóch kolejnych tytułów z Wadem Wilsonem w roli głównej. Pierwszy z nich to Wyzwanie Drakuli stanowiący piąty tom wydawanego od przeszło roku cyklu. Drugi zaś to większy,  twardo oprawiony, liczący aż 252 strony Deadpool Classic, opatrzony cyferką 1. Czy komiks ten wypada równie dobrze, jak równocześnie wychodzący tytuł o najemniku z nawijką? Niestety, rzeczywistość okazuje się nieco mniej kolorowa, niż może się wydawać.

Deadpool Classic, jak można domyślić się już po samej nazwie, skupia w sobie klasyczne występy tego bohatera – począwszy obowiązkowo od pierwszego pojawienia się w New Mutants #98, przez kolejne wycinki z historii pisanych przez Fabiana Niciezę, Marka Waida i Joe Kelly’ego. Wszystkich sympatyków Deadpoola przyzwyczajonych do Marvel NOW! i/lub filmu z 2016 roku. muszę nieco rozczarować – antybohater, którego pokochaliście we wspomnianych dziełach, to niemal całkowicie inna postać niż ta, którą można obserwować w omawianym dziś albumie. Deadpool powstał nie jako nowa, świeża postać, a kopio-parodia Deathstroke’a z uniwersum komiksów DC. Jego pierwotna rola miała ograniczać się do nieudanego zamachu na Cable’a, którego świadkami jesteśmy w pierwszym zeszycie tej zbiorczej pozycji. Wade nie jest tu łamiącą czwartą ścianę, żartobliwą postacią z kreskówki, która przy okazji potrafi skutecznie zabijać – sposób w jaki Wilson był pisany ówcześnie skupia w sobie wszystkie grzeszki komiksów z lat dziewięćdziesiątych. Klawe tekściki, sarkazm, hektolitry testosteronu, mięsień na mięśniu, poczucie obserwowania bohatera filmów klasy B – wszystko to jest obecne we wczesnych przygodach Deadpoola. Nawet jego mimika nie jest szczególnie wykorzystywana. Wzorem każdego zakapiora tamtych lat, nasz antybohater jest wiecznie zmarszczony i patrzy ze skupieniem na swój cel czy rozmówcę, nawet wtedy, gdy nie ma ku temu najmniejszego powodu. Ekspresja, którą widzicie na okładce, utrzymuje się na masce Wade’a przez niemal wszystkie strony.

To jak pisany jest główny bohater to jedno, ale co z warstwą fabularną? Tutaj również nie należy nastawiać się na zachwyty. Pierwsza historyjka zawarta w Deadpool Classic w ogóle powinna być omawiana poza tą kategorią, gdyż ma za zadanie jedynie ukazać debiut tego charakteru na kartach komiksów. Kolejne historie przenoszą nas między innymi do pogrążonego w wojnie Sarajewa, gdzie Wade rozprawia się z innymi najemnikami. Na czytelnika czeka również zamieszanie z umierającym Black Tomem, który za wszelką cenę chce skorzystać ze zdolności regeneracji Deadpoola, a przez całość przetaczać się będzie postać Juggernauta… Opisywanie fabuły kolejnych przygód nie ma tu większego sensu, ponieważ każda z nich łączy w sobie dokładnie te same cechy: umowność, naiwność, przesadę i bycie wyłącznie pretekstem dla kolejnych one-linerów oraz nie wnoszącej wiele rozwałki.  Ponownie przywołam porównanie z filmami akcji klasy B, gdzie intryga to ostatni element, który jest ważny podczas seansu. Z tym, że funkcją Deadpool Classic nie ma być dostarczanie wymagającej intelektualnie rozrywki, a zapoznanie czytelnika z początkami jego (być może) ulubionej postaci.

Skoro więc ciężko jest uciułać coś wartościowego ze scenariuszy, to może znajdziemy w tym tomie coś, na czym można zawiesić oko? Choć to, czy rysunki są atrakcyjne czy nie, jest kwestią indywidualną, to odbiorcy przyzwyczajeni do nieco bardziej współczesnego podejścia do warstwy wizualnej komiksów, mogą odczuwać delikatny dyskomfort przy kontakcie z rysunkami Roba Liefelda czy Iana Churchilla. Ponownie są doskonałymi reprezentantami swoich czasów. Postacie mają mięśnie w niemożliwych miejscach, kostiumy opinają je tak mocno, że nie wyobrażam sobie komfortowego poruszania się w takich uniformach, proporcje są bardzo umowne, a na dokładkę użyte kolory mocno odstają od dzisiejszych standardów (niemniej tu nie można mieć pretensji do samych rysowników; jest to kwestia ograniczeń technologicznych). Szczególnie Liefeld jest świetnym przykładem tego, co było złe w latach dziewięćdziesiątych. Zainteresowanych „wspaniałymi” dziełami tego pana zapraszam serdecznie tutaj i tutaj. Zdecydowana odmiana przychodzi dopiero w ostatnim rozdziale tego woluminu, mianowicie w Deadpool #1 pióra Joe Kelly’ego. Tam za rysunki odpowiedzialny był Ed McGuinness, czyli artysta o bardziej karykaturalnej kresce i, choć ta może nie przypaść do gustu wszystkim, to w przeciwieństwie do takiego Liefelda tłumaczyć to można charakterystycznym stylem, a nie brakiem umiejętności.

Paradoksalnie ta gorsza, w moim odczuciu, część rysunków z Deadpool Classic może być dla niektórych odbiorców… zaletą. Czy tego chcemy czy nie, polski czytelnik wciąż jest mocno naznaczony nostalgią do komiksów wydawanych przez TM-Semic dwie dekady temu. Miłośnicy historyjek z tamtych lat poczują się tu jak w domu. Lektura omawianego wydawnictwa przywoła od razu na myśl chociażby zeszyty z przygodami X-Men, do których Polacy wychowani właśnie w latach dziewięćdziesiątych wciąż lubią wracać.

Polskie wydanie Deadpool Classic przygotowane przez Egmont jest bardzo solidne i nie wydaje mi się, by dawało wiele powodów do narzekań. Dostajemy ponad 250 stron komiksu na świetnej jakości papierze, zamknięte w twardą oprawę. Wydawnictwo przyzwyczaiło nas już do wysokiej jakości swoich produktów i wciąż utrzymuje dobre imię w tej kwestii. Na pochwałę zasługuje również tłumaczenie Oskara Rogowskiego, który doskonale poradził sobie z nietypowymi docinkami bohaterów i umiejętnie przełożył kiczowate wypowiedzi tak, że zachowują swój pierwotny sens i brzmią przy tym tak naturalnie, jak to tylko możliwe.

Jeśli miałbym się czegoś przyczepić, to jednak przy takim zbiorze miłym dodatkiem byłyby,na przykład wczesne szkice, galeria alternatywnych okładek, być może jakieś posłowie, które wyjaśniłoby nieświadomemu odbiorcy, dlaczego Deadpool z jakim styka się w tym woluminie,nie przypomina postaci, której perypetie śledził do tej pory. Pragnienie takich bonusów potęguje też dość wysoka cena – okładkowo pierwszy tom Deadpool Classic kosztować nas będzie 90 złotych bez grosza. Rozumiem jednak, że wydawca może mieć problemy z dotarciem do takich rzeczy jak archiwa powstawania postaci, zwłaszcza w przypadku jawnej kopii Deathstroke’a i rysownika takiego jak Rob Liefeld. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nie robił on w ogóle szkiców koncepcyjnych.

Słowem zakończenia – do kogo właściwie kierowany jest pierwszy tom Deadpool Classic? Przede wszystkim do jego hardkorowych fanów. Tym na pewno miło będzie nie tylko przeczytać ponownie (lub poznać) pierwsze występy ich ulubionego antybohatera, ale także ustawić je w ładnej oprawie na półce. Kolejną grupą odbiorców, którzy docenią ten zbiór są wspomniani wcześniej fani czasów TM-Semic, którzy z pewnością poczują nostalgiczne ciepło w sercu podczas lektury. A cała reszta? Przy obecnym komiksowym urodzaju na polskim rynku, kilkudziesięciu wartościowych tytułach pojawiających się każdego miesiąca w księgarniach, poszukiwanie po prostu dobrego komiksu powinno ominąć Deadpool Classic – osoby liczące na coś więcej, niż ciekawostkę znajdą w tej cenie coś lepszego.


Autor: Pan Kulka


Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 Komentarze
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x