„Doctor Strange: Damnation #1-3” (2018) – Recenzja
Doctor Strange: Damnation #1-3 (Marvel Legacy)
Vegas dobrymi chęciami wybrukowane
Nie da się ukryć, że moja sympatia do Stephena Strange’a zaczęła się od kinowego blockbustera z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej. Nie wiem, co bardziej przypadło mi do gustu: kreacja aktora czy historia przedstawiona w ekranizacji, jednakże jakie by powody ku temu nie były, nie zmienia to faktu, że z przyjemnością sięgam po zeszyty, których pojawia się Sorcerer Supreme w postaci dra Strange’a. Dlatego też i tym razem tak się stało. W moje ręce trafiła nowa seria Marvela Doctor Strange: Damnation na ten moment składająca się z trzech zeszytów.
Las Vegas dotknęła katastrofa. Miasto zostało zrównane z ziemią, a większość mieszkańców zabita. Herosi nie pomogli i jedyne co mogą teraz to opłakiwać zmarłych. I w takiej chwili pojawia sie Doctor Strange, który jak zwykle ma dobre chęci i pragnie wszystkich ocalić. Ba, nawet ma moc ku temu. Nie bacząc na odwieczną zasadę trzymającą wszelkich magów w ryzach (każdy czar ma swoją cenę, którą istoty parające się magia muszą płacić), wskrzesza całe Las Vegas wraz z jego mieszkańcami. Oczywiście Sorcerer Supreme nie wziął pod uwagę konsekwencji swoich czynów i nie przemyślał swojego planu. Bo skąd mógł wyciągnąć tak słynne Miasto Grzechu jak nie z samego dna piekieł, które Mefisto zmodernizował na wzór największych z kasyn i teraz tak łatwo nie odda “swoich” dusz. A Strange będzie musiał wypić to piwo, jakiego tyle naważył.
W tych trzech wydanych zeszytach dostajemy niewielki wycinek historii. Ot zarysowanie problemu, zaznaczenie trudności, przedstawienie sytuacji w jak najgorszym świetle. Sam Stephen zostaje nieco zmarginalizowany a ciężar opowieści jest przeniesiona na Wonga, którego do pomocy doktorowi werbuje Buster (a raczej jego duch). On zaś postanowi zebrać drużynę pełną członków obeznanych z własnym mrokiem by stawić czoło Mefistowi i jego, uwaga neologizm, zghostriderowanym minionom.
W praktyce oznacza to płomienne i krwawe walki okraszone ocenzurowanymi przekleństwami, a szkoda, ponieważ niektóre z postaci wyglądają jakby były zdolne do puszczenia naprawdę ciekawej i twórczej wiązanki. O samej fabule można powiedzieć jedynie, że ma potencjał. Niezwykle ciekawi mnie jak twórcy (Donny Cates i Nick Spencer) rozwiążą cały problem z Mefistem. Na obecną chwilę mogę jedynie zachwycić się drobnymi pomysłami takimi jak liczenie na to, że krwawy deszcz pokona Blade’a czy opętanie dokonane przez psa-ducha. Cudne w swej ironiczności. Zachwycam się takimi wycinkami z fabuły, bo postacią Dra Strange’a i jego dowcipem nie mogę. W tych trzech zeszytach raczej on nie występuje (o humorze mowa), co nieodmiennie sprawia mi przykrość, ale jest zrozumiałe ze względów fabularnych.
Patrząc na serię od strony wizualnej, pierwszy epizod, który rysował Rod Reis w ogóle nie przypadł mi. Postaci i lokacje przypominały kolorowe plamy z lekko zaznaczonymi cechami indywidualnymi. O gustach się nie dyskutuje, ale ten sposób rysowania komiksów nie należy do moich ulubionych. I chyba nie tylko ja wyszłam z takie założenia, ponieważ za narysowanie kolejnych dwóch części odpowiadał już Szymon Kudrański. Jeśli zaskoczyło Was to niezwykle polsko brzmiące nazwisko nie musicie się dziwić. To nasz rodak. I choć jego styl to nadal nie jest to, co w komiksach lubię najbardziej, to trzeba przyznać, że dzięki niemu seria zyskała na głębi i wyrazistości. Bohaterowie zaś na indywidualności. Narysowanie siedmiu niemal identycznych, płonących czaszek tak, by czytelnik bez wątpienia wiedział do kogo one należą wymaga sporej dozy kreatywności.
Podsumowując, wydane do tej pory zeszyty stanowią doskonały i emocjonujący wstęp do niezwykłej historii. Wprowadzenie stopniuje emocje, zaskakuje przy tym bohaterami, zyskuje na wiarygodności i zachwyca drobiazgami, a to tylko początek. Trudno powiedzieć, czy jedna z ostatnich scen trzeciego epizodu jest tylko barwnym cliffhangerem, pasjonującym zwrotem akcji czy punktem kulminacyjnym. Biorąc pod uwagę moje chłodne podejście i niewielką ilość Strange’a w Strange’u, jestem umiarkowanie optymistyczna w odniesieniu do przyszłości serii. Aczkolwiek zapowiada się całkiem nieźle.
Autorka: Powiało Chłodem