„Kingsman: Tajne Służby” – Recenzja
Kingsman: Tajne Służby
Gdyby James Bond był bohaterem Strażników
Są tacy twórcy komiksowi, po których dzieła sięgam w ciemno, a na widok ich nazwiska na okładce stwierdzam „Muszę to mieć!”. Frank Miller, Alan Moore, Terry Moore i jeszcze kilku innych, a wśród nich także Mark Millar, jeden z moich bezwzględnych ulubieńców. Za co go cenię? Za brud, za dosadność, za humor, łamanie konwencji i za jego pasję także. Millar chłonie najróżniejsze komiksowe motywy, przepuszcza je przez filtr własnej wrażliwości i wyciska z nich najczęściej to, co najlepsze, nie zapominając przy tym o czymś więcej, niż tylko dostarczeniu dobrej rozrywki. I taki jest też Kingsman, jedno z lepszych jego dokonań, rozsławiony przez dwa filmy, jakie nakręcono na jego podstawie. Gotowi na szaloną jazdę bez trzymanki dla dorosłych czytelników?
Wszystko zaczyna się od uprowadzenia Marka Hamilla, aktora znanego przede wszystkim z Gwiezdnych Wojen. W jakim celu? Tego nie wiadomo, ale jak się wkrótce okazuje, większym zagrożeniem dla niego nie są terroryści, a agent, który ma go odbić. Cóż, wypadki chodzą po ludziach.
Potem na scenę wkraczają Eggsy i Jack London, dwaj główni bohaterowie tego dramatu. Ten pierwszy jest nastolatkiem z dysfunkcyjnej rodziny, nienawidzącym swojego ojczyma, który źle traktuje jego matkę. Ciągle pakuje się w kolejne kłopoty, a teraz trafia do aresztu za kradzież samochodu i ucieczkę przed policją. Ten drugi to jego wuj, a przy okazji tajny agent pracujący dla brytyjskiej organizacji Kingsman. To właśnie on uchroni chłopaka przed więzieniem i wciąga w świat tajnych służb. Czy niepokorny chłopak poradzi sobie w rzeczywistości, do której wydaje się absolutnie nie pasować? Oczywiście, że tak, pytanie tylko w jakim to zrobi stylu! Tymczasem trzeba zająć się poważnym problemem. Ktoś porywa słynnych aktorów Science Fiction, ale to zaledwie część większego planu. Plany, który może zagrażać całej ludzkości… Por więc przywdziać garnitury, złapać za kuloodporne parasole i do dzieła!
Widzieliście film Kingsman? Zapomnijcie o nim. Owszem była to dobra ekranizacja, bodajże najlepsza, jakiej doczekał się Millar, dość wierna (co ciekawe sceny, które wydawały się mocno millarowskie, były wymysłem scenarzystów – zresztą jedne z nich był współscenarzystą tego komiksu), jednak nadal największe wrażenie robi oryginał. Czym więc oba dzieła się różnią? Na pewno po części postaciami i ich charakterami. Poza tym miniseria Millara pełna jest popkulturowych odniesień i zabawy schematami komiksowymi i filmowymi.
London to taki odpowiednik Jamesa Bonda, czerpiący z jego postaci pełnymi garściami. Podkręcony na dodatek parodystycznymi elementami. Przeciwnikiem jest tu ktoś na kształt głównego złego z filmu Niezniszczalny, a poszczególne wątki zaczerpnięte zostały z najróżniejszych tworów, jak choćby porywanie artystów – mieliśmy to np. w legendarnych Strażnikach Alana Moore’a, do których swoją drogą ilustracje stworzył Dave Gibbons, ten sam, który odpowiada za szatę graficzną do tego albumu.
A rysunki są naprawdę znakomite. Klasyczne, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, dość europejska jak na amerykańskie standardy. Co bynajmniej nie jest zarzutem. Kolor mógłby być bardziej stonowany i mniej współczesny, ale i obecny nie jest wcale zły. Wydaniu też nic nie można zarzucić: dobry papier, twarda oprawa, dobra jakość druku, trochę dodatków, niewiele, ale zawsze. Miłośnicy dobrych komiksów będą zadowoleni. Ale pamiętajcie, to tytuł dla dorosłych, krew leje się więc strumieniami, trupy padają w około, a bohaterowie nie wyrażają się grzecznie i miło, ale z komiksami Millara jest, jak z filmami Tarantino, są czymś więcej niż sumą poszczególnych elementów i choćby dlatego warto po nie sięgać, jak po mało które.
Autor: WKP
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Mucha Comics. Jeśli recenzja was przekonała do zakupu, to komiks możecie nabyć tutaj.