„Conan Barbarzyńca #1: Czerwone ćwieki” – Recenzja
Conan Barbarzyńca #1: Czerwone ćwieki
Jeśli wierzyć pogłoskom historia o Conanie, a w szczególności kraina w której żył, Howardowi się po prostu przyśniła. Conan to potomek ludu z Atlantydy, a przodek dzisiejszych Celtów. Żyje w świecie, w którym magia jest na porządku dziennym, a źli czarownicy knują niecne intrygi, aby zawojować świat. Oczywiście w tym świecie wszystko jest również niezwykle tajemnicze, a zwierzęta, czy tajemnicze artefakty stanowią jeszcze jeden element, który stanowi o tej krainie. Conan jako najemnik, kapitan okrętu pirackiego, a w końcu król odległej krainy, przemierza Hyperboreę walcząc ze złem i co rusz wplątuje się w jakieś romanse.
W latach siedemdziesiątych Marvel odświeżając te opowieści stworzył dość popularny cykl komiksów o barbarzyńcy. Autorzy bazowali nie tylko na spuściźnie Howarda, ale i na utworach innych pisarzy, zmieniając głównego bohatera w Conana właśnie.
Powstało kilkadziesiąt albumów, a każdy z nich cieszył się zasłużoną sławą. Jak się dowiedziałem, czymś wyjątkowym było to, że owe komiksy były czarno-białe. Nie wiem, czy to rzeczywiście takie niezwykłe, takie na przykład mangi również wydawane są bez kolorów.
A wracając do Cymeryjczyka, również u nas w styczniu 2018 roku te słynne komiksy ujrzały wreszcie światło dzienne. Hachette postanowiło wydać całą serię w większym formacie niż standardowy, w twardej okładce. W tych wydaniach, równie ważne jak opowieści są ciekawostki stanowiące genezę powstania tych obrazkowych opowieści.
Pierwszy tom składa się z 8 historii, które oparte są na opowiadaniach Howarda albo jedynie luźno nawiązują do jego twórczości. Jest tu między innymi opowieść o tym, jak Conan walcząc z pewnymi wojownikami jednocześnie jest kuszony przez pewną młodą damę, która, jak na warunki pogodowe (czytaj: śnieg i mróz), jest niezwykle skąpo odziana; albo kolejna, gdzie Conan wraz z pewną wojowniczką walczą ze smokiem, a później trafiają do tajemniczego miasta, w którym od lat trwa wojna między mieszkańcami; i jeszcze inna, w której Conan trafia do niewoli, a krainą, w której się znalazł, rządzi pewna bezwzględna kobieta. Jednak nasz bohater nie z takich perypetii wychodził cało.
Większość rysunków wykonał Barry Windsor-Smith, którego czarno-białe plansze najbardziej przypadły mi do gustu. Chociażby w historii Czerwone ćwieki. W tej opowieści pojawia się Valeria, która w późniejszych tomach nieźle namiesza w życiu Conana.
Jeśli miałbym wskazać jakąś scenę, która szczególnie mnie ujęła, to myślę, że byłaby to Tajemnica Rzeki czaszek, w której Conan między innymi walczy z olbrzymami. Ale prawdę mówiąc, całość podobała mi się bardzo. Być może dlatego, że mam sentyment do tego bohatera, a przede wszystkim uwielbiam takie światy, stworzone w wyobraźni jednego człowieka. Obojętnie czy będzie to Cymeria, Ziemiomorze czy Śródziemie. I wcale nie przeszkadza mi nagromadzenie faktów. Przeciwnie – zazwyczaj chcę wiedzieć o takim miejscu jak najwięcej.
Krótkim podsumowaniem – na pewno warto się zaznajomić z tym komiksem, a nawet z całą serią. Conan i jego przygody od lat bawią i fascynują czytelników. A teraz możemy zobaczyć na własne oczy jego świat.
Autor: eR_