„Deadpool: Assassin #1” (2018) – Recenzja
Deadpool: Assassin #1
Nowe przygody Wade’a Wilsona nie zamknęły się tylko na zresetowaniu macierzystej serii. Oprócz sztandarowej już jedynki, wypuszczanej cyklicznie przez Marvel Comics, dostaliśmy także zupełnie nowy run o przygodach Najemnika z nawijką. Tym razem o tytule Deadpool: Assassin. Czy prezentuje się on lepiej? Przekonajmy się.
Nowe przygody najemnika z nawijką trwają w najlepsze i tym razem wpadły w ręce wieloletniego scenarzysty losowych serii z Wade’em czyli Cullena Bunna. Ów autor już kilkukrotnie nakreślał dość interesujące historie z życia regenerującego się degenerata. Seria sygnowana wspomnianym podtytułem jest zdecydowanie bardziej dedykowana dojrzalszym czytelnikom, albowiem trup ścieli się tu gęsto. Oto mamy naszego dziarskiego bohatera, jak ten przyjmuje zlecenie z „Tinderopodobnej” apki na byłego członka The Hand. Wilson rusza w pościg za celem i… tak naprawdę na tym komiks się zamyka.
Co intrygujące, o dziwo, czuję w tej historii ducha pierwszych przygód Wilsona, kiedy ten działał jeszcze dla HellHouse znanego z runów Joe Kelly’ego (który nomen omen możecie teraz czytać w serii Classic wydawanej przez Egmont). Jest przecież ostra jatka w tym komiksie! Wade znowu chyba pragnie być normalny i mieć święty spokój (nie przeszkadza mu to w braniu zleceń); powraca też stary kompan Wade’a czyli Weasel, który, jak się okazuje, wiedzie obecnie podwójne życie kochającego męża oraz sprzedawcy broni dla takich mend jak Deadpool właśnie.
Jak pisałem, jest to typowy komiks z Deadpoolem. Poziom brutalności jest wręcz absurdalny, nawet jak na standardy przygód z najemnikiem. Krwi są tu wylewane wiadra. To wszystko oczywiście w akompaniamencie wiecznego gadania Wilsona do swoich wrogów, kiedy ci konają pod jego stopami.
Nawet kreska Marka Bagley’a przypominała mi nieco ładniejszego Roba Liefelda. Wszystko jest niby kolorowe, ale jednak większość twarzy (zwłaszcza Wilsona) jest skąpana w cieniu. Rysunki są przyzwoite i to mi w zupełności wystarczy, by cieszyć się tym komiksem.
Deadpool: Assassin #1 wypada ewidentnie dużo lepiej, niż recenzowany ostatnimi czasy przeze mnie Deadpool #1. Dużo ładniejsza kreska, śmieszniejsze żarty, wartka akcja, a przede wszystkim ręka pana Bunna ewidentnie przemawiają za nowymi przygodami Wade’a Wilsona i to dużo bardziej niż te, które ma ciągnąć Skottie Young. Nie zrozumcie mnie źle, to nadal ten sam klozetowy humor i ten sam głupi bohater, więc 'koneserzy komiksów frankofońskich czy innych cudów’ nie mają tu czego szukać, ale jeśli ktoś chce się odmóżdżyć wieczorem, to ten komiks będzie w sam raz.
Autor: Zilla