„Deadpool: The End #1” (2020) – Recenzja

Deadpool: The End #1 (2020)

W ostatnim czasie wydawnictwo Marvel Comics wydało kilka one-shotów, które podjęły się dość karkołomnego zadania, a mianowicie przedstawienia ostatnich przygód konkretnych bohaterów z ich komiksowego uniwersum. Chodzi tu między innymi o Doktora Strange’a, Kapitana Amerykę, Venoma czy Spider-Man (a także paru innych). Jednak, gdy zobaczyłam, że i Najemnik z nawijką jest na pokładzie tej „kolekcji”, wiedziałam, że muszę zobaczyć, jaki koniec został dla niego zaplanowany. Nie zawiodłam się. Sprawdźmy zatem o co chodzi w historii Deadpool: The End #1.

Deadpool, The End

Joe Kelly jest pisarzem, który zdefiniował Deadpoola. Wykonał tak dobrą robotę, że jego praca związana z Najemnikiem z nawijką zyskała własny omnibus. Ale kiedy chodzi o scenariusz Deadpool: The End #1, nie tylko udało mu się ożywić Wade’a w sposób, w jaki niewielu autorów może to zrobić z daną postacią, ale także skazuje go na śmierć w naprawdę nieoczekiwany, introspekcyjny, sposób.

Akcja zeszytu płynie gładko, a przy tym charakterystycznie dla jej autora. Jego Wade jest szybki, zabawny i samorzutnie poniżający, a jednak sprawa bohatera, z którym musi się zmierzyć tym razem, wydaje się nieco skomplikowana. I  nie jest to problem związany z burzeniem czwartej ściany, który wszyscy znamy i tak kochamy. Komiks wydaje się być zapisem ostatnich osiągnięć Wade’a, ale czy na pewno? Biorąc pod uwagę nazwę zeszytu, nieco inaczej wyobrażałam sobie dopełnienie „obietnicy” o końcu Wilson. Warto też dodać, że zobaczymy tu ostatnie podrygi relacji pomiędzy Lady Death a protagonistą opowieści. Będziemy także świadkami ostatecznego losu córki Deadpoola.

Dzieło Mike’a Hawthorne’a jest wystarczająco jasne i energiczne, aby połączyć je z pseudo-introspektywnym pisaniem, co jest kluczowe dla humoru pyskatego najemnika. Jesteśmy przy okazji świadkami rozkwitu jednego z największych romansów multiwersum Marvela. Jak to określił sam zainteresowany (to znaczy Wade, oczywiście) – Śmierć nigdy nie wyglądała, ani nie pachniała lepiej. Praca artysty jest solidna, lecz czasami nierówna. Istnieje wiele paneli o bardzo wysokim standardzie wykonania. Jednakowoż sporadycznie natknąć się można i na te panele lub postacie, które wydają się niedokończone bądź nie są dopracowane w tym samym stopniu, co reszta. W porównaniu z bardziej detalicznymi panelami, których jest całkiem sporo, różnica w szczegółach jest wyraźnie zauważalna. Kolor w DP: The End #1 jest zdecydowanie na pierwszym miejscu, ilustrując kosmiczną naturę przygody oraz całkowite szaleństwo, doskonale pasujące do Deadpoola.

Osobiście omawianą tu pozycję za interesującą. Zeszyt jest pełen humoru, którego teraz bardzo brakuje w wielu komiksach. Jeśli więc lubicie nostalgiczne podróże do lat 90., to jest to coś dla Was. Końcówka niestety wydaje się sztucznie przedłużana, pomimo tego, iż była dość zabawna.

Podsumowując, Deadpool: The End #1 to fajny tomik, do którego się przyłożono. Fakt, ma może kilko drobnych wad, ale w tym wypadku przeważają pozytywy. Serdecznie polecam.


Autorka: Lynn

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Diziti

Deadpool jest tak specyficzny, że albo się go lubi albo zdecydowanie nie…

1
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x