„Deadpool: Wyzwanie Draculi” – Recenzja
Deadpool: Wyzwanie Draculi
Opowieść o tym, jak chłopak poznał upiora, którą mogli napisać tylko zwariowani scenarzyści Deadpoola!
Ach… Deadpool. Postać, której już chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Gość, który w ciągu roku, bo po premierze filmu, z bycia średnio rozpoznawalnym (nie licząc nerdów i osób zaznajomionych z komiksami) stał się komiksowo-superbohaterską ikoną (przynajmniej z tego co zaobserwowałem w ostatnim czasie). W tym momencie można stawiać go bez żadnego problemu obok takich sław jak Spider-Man, Kapitan Ameryka czy Iron Man. Z tego też powodu i od jakiegoś czasu, wszystko co z nim związane sprzedaje się jak świeże bułeczki. Wszyscy wiedzą, że Wade do postaci zbytnio normalnych nie należy – gęba mu się nie zamyka, a na życie zarabia mordując, kradnąc, wysadzając, kłamiąc i oszukując. Każdy też raczej zdaje sobie sprawę z tego, że pod maską ukrywa on niezbyt piękne oblicze, a jego moc obejmuje przede wszystkim nieśmiertelność, co doprowadza jego przeciwników do szału (ewentualnie do grobu). Jednakże, nie wszyscy zaznajomieni są z faktem, że Najemnik z Nawijką jest ściśle związany ze światem potworów Marvela… bardzo ściśle. Właśnie o tym będziecie mogli poczytać w poniższej, bardzo subiektywnej, recenzji komiksu Deadpool: Wyzwanie Draculi, który ukazał się ostatnio w naszym kraju (i w naszym języku) nakładem wydawnictwa Egmont Polska.
Na wstępie warto by jeszcze dodać, że komiks jest dość obszerny, bo obejmuje on wszystkie siedem zeszytów serii Deadpool: Dracula’s Gauntlet (pierwotnie wydanej w ramach Marvel NOW! w roku 2014). Ceną za tę dobroć jest 59,99zł.
Nie chcąc za bardzo spoilerować Wam fabuły, może przytoczę fragment z tylnej części okładki komiksu, opisujący całą historię (za tę odpowiadają Brian Posehn i Gerry Duggan).
Oto zmierzch życia Wade’a Wilsona jako kawalera. Jednak w tej miłosnej historii o wampirach, jedyne co błyszczy to dialogi. Dracula wybrał sobie pannę młodą. Jego narzeczona jest sukkubem i królową nieumarłych, a ich związek ma zakończyć długotrwały konflikt i zjednoczyć świat potworów pod rządami księcia wampirów. Jest tylko jeden problem – do jej znalezienia wynajął Deadpoola. Łajdak Wade wyrusza, by wykopać dawno pochowaną wybrankę Draculi, ale na drodze stają mu teleportujący się zabójcy, potwory z mitów greckich i łowca wampirów – Blade. Wtedy jest już jasne, że nie każdemu pasuje ten nieświęty związek. A kiedy Deadpool wreszcie poznaje przyszłą pannę młodą, nawet jego ogarnia lęk. Jeśli Wade nie sprosta temu wyzwaniu, Dracula naprawdę mocno go zwyzywa. A potem wyśle Wilkołaka Nocą oraz – dosłownie – najbardziej Przerażającą Czwórkę w historii, by odzyskać swoją wybrankę. Jak daleko gotów jest posunąć się Wade, by nie dopuścić do tego ślubu?
Uwierzcie mi – do wszystkiego!
Akcja komiksu dzieje się w kilku różnych miejscach na Ziemi, zaczynają od Anglii, idąc przez Półwysep Arabski, Grecję, Francję, Stany Zjednoczone, a także bazę Hydry, statek organizacji AIM, na podziemnej Metropolii Potworów kończąc. Deadpool i Shiklah – bo tak właśnie nazywa się wybranka serca Draculi – torują sobie drogę do lorda wszystkich krwiopijców, eliminując po drodze wszystko, co tylko im się nawinie, na przeróżne sposoby (ciachając, dźgając, podpalając, łamiąc, miażdżąc, hipnotyzując… i tak dalej, i tak dalej). Może nie brzmi to zbytnio atrakcyjnie, ale… jest. Po prostu jest.
W jakiś dziwny i niewytłumaczalny sposób cały komiks niesamowicie przypadł mi do gustu. Nie chodzi mi tutaj tylko i wyłącznie o postać samego protagonisty, czyli pogrzanego na pięć miliardów sposobów Deadpoola. Mamy tutaj bowiem całą gamę naprawdę barwnych charakterów (Blade, Łowca Wampirów, cała ekipa Thunderbolts z Elektrą, Ghost Riderem i Punishrem w składzie, dowodzona przez Red Hulka, oraz Agent Hydry – Bob czy MODOK), które obok niego się w tej historii pojawiają, a w szczególności nieodstępującą Wade’a na krok, niesamowicie atrakcyjną, nieumarłą królową potworów. Relacja jaka istnieje pomiędzy tą dwójką, stanowi prawdziwy majstersztyk w pisaniu postaci. Nie wiem, kto mnie bardziej bawił: nieprzystosowana do życia w dzisiejszych czasach Shiklah, która martwi się o to, że w tej erze może nie być odpowiadającego jej koloru szminki, czy może Wade, który z gracją słonia w składzie porcelany stara się doprowadzić swoją towarzyszkę w objęcia wampirzego Księcia Ciemności. Nieważne zresztą. Istotny jest za to fakt, że momentów, kiedy wyłem ze śmiechu była cała masa – szczególnie zakończenie, które może nie było aż tak zaskakujące, ale na pewno satysfakcjonujące, bo innego scenariusza nie jestem w stanie sobie wyobrazić.
Do tego warto doliczyć bardzo sprawnie napisane dialogi (i monologi Wade’a plus jego bezpośrednie zwroty do czytelnika), które autentycznie bawią. Żartów sytuacyjnych też jest sporo, więc miłośnicy tego typu poczucia humoru będą wniebowzięci. Nie można również zapomnieć o nawiązaniach i przytykach do popkultury (w tym Zmierzchu, Gwiezdnych Wojen, klasycznych zespołów muzycznych, Stephena Hawkinga czy innych herosów Marvela, jak Spider-Man lub Punisher). Czytając wszystkie te dymki, w których zawarte są odniesienia do wyżej wymienionych rzeczy, można dosłownie pęknąć ze śmiechu.
Warstwa wizualna komiksu prezentuje się naprawdę miodnie, a pieczę nad nią trzymały prawdziwe zastępy osób. Za przepiękne ilustracje odpowiadają Reilly Brown, Kharry Randolph i Scott Koblish. Kolory zaś misternie nakładał duet panów o tym samym imieniu – Jim Charalampidis i Jim Campbell. Mnie przede wszystkim uwiodły cudownie wykonane postaci. Każdy bohater, twarz, rysy, kontury i sylwetka, wykonane są z taką pieczołowitością, z taką starannością i dbałością o szczegóły, że nadal zachodzę w głowę: czy aby na pewno robili to ludzie, a nie jakieś perfekcyjne maszyny? Nie wiem, ale każda strona powodowała u mnie tzw. eyegasm (oczogazm). W rezultacie cały komiks przeczytałem za jednym posiedzeniem, nie odrywając się choćby na krótką chwilę. Nie powstrzymał mnie nawet obiad. Kolejną rzeczą zasługującą na pochwały jest sposób malowania emocji na twarzach bohaterów. Szczególnie tych, którzy podobnie jak Deadpool, noszą maski. Żeby coś takiego oddać w przekonujący sposób, trzeba wykazać się nie lada talentem. Tutaj się to udało i po raz kolejny na prowadzenie wysuwa się Shiklah, która na każdym kadrze/panelu narysowana jest po prostu idealnie. Zdaje sobie sprawę z tego, że są komiksy, które wyglądają lepiej, lecz nawet nie jesteście świadomi, ile jest takich, które wyglądają naprawdę słabo, a jedynym znośnym tam elementem jest okładka (tworzona zazwyczaj w kompletnie innym stylu).
Na pochwałę zasługuje także sam sposób wydania tomiku. Komiks oprawiony jest w bardzo przyjemną w odbiorze obwolutę. Wykonana ona została z twardszego (choć nie aż tak twardego jakbym sobie tego życzył), śliskiego i połyskującego materiału. Przednią część okładki stanowi oczywiście tytuł opowieści i spis ludzi przy niej pracujących, połączony z ilustracją, przedstawiającą szalonego najemnika gotującego się do pozbawienia życia gigantycznego nietoperza. Coś takiego na „dzień dobry” informuje potencjalnego klienta z czym ten będzie miał do czynienia. Tylna część książeczki – jak już wyżej napisałem – to skrótowy opis tego, o czym traktuje cała opowieść. Do tego możemy doliczyć kolejny artwork i kilka logosów. Grzbiet z kolei zawiera już standardowo numer tomu (w tym przypadku jest to numerek 5) i tytuł komiksu. Wnętrze lektury jest równie apetyczne co jej część zewnętrzna. Wszystkie strony wydrukowane zostały na papierze kredowym, który jest dobry jakościowo i wytrzymały. Wpływa on też na znajdujące się na nim obrazki i ich kolory, których odbiór znacznie wzmacnia. Do czcionki również nie mam żadnych zastrzeżeń, bo zwyczajnie nie miałem jakiegokolwiek problemu z odczytywaniem treści. Na samym końcu woluminu znajduje się jeszcze mały dodatek w postaci piosenki z początku komiksu (na jednej stronie porównana została wersja polska i angielska), a także kilku graficzek bez dymków dialogowych. Skoro już przy tym jesteśmy to wypadałoby dodać, że niektóre z ilustracji (chodzi o artworki okładkowe) opatrzone zostały kilkoma mniejszymi rysunkami, przedstawiającymi proces ich tworzenia. Na końcu chciałbym jeszcze wrócić do samej okładki. Ta bowiem od strony wewnętrznej (po otwarciu komiksu) posiada z przodu i z tyłu zagięcia. To przednie w skrótowy sposób przedstawia główną ekipę pracującą przy Wyzwaniu Draculi. Tylne zagięcie prezentuje za to te komiksy, które Egmont zdążył już wydać i te, nad którymi właśnie pracuje. Mówiąc ogólniej – tomik przedstawia się bardzo estetycznie, a przy tym jest trwały.
(Zdjęcie w większej rozdzielczości pojawi się po kliknięciu w nie)
Moim samolubnym zdaniem komiks Deadpool: Wyzwanie Draculi wart jest tych sześciu dyszek, na które został wyceniony. Historia nie wymaga od czytelnika znajomości poprzednich przygód Wade’a lub jakichkolwiek innych postaci (i mam tu na myśli też te tomiki, które zostały wydane w naszym kraju wcześniej). Polskie tłumaczenie stoi na dość wysokim poziomie. Nie zauważyłem jakichś rażących błędów czy czegoś, co wymagałoby specjalnych zmian, co zdecydowanie jest plusem. Dzięki temu całość czyta się naprawdę bardzo szybko, a zarazem lekko i przyjemnie. Najważniejszym aspektem Wyzwania Draculi jest jednak to, że wciąga. Mnie wciągnęło. Jak cholera.
Autor: SQ
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska.