„Fury #1” (2023) – Recenzja

Fury #1 (2023)
Blady Fury

Fury młodszy i starszy znów w akcji. I? I Ewing znów udowodnił nam, że jest autorem jednej tylko dobrej serii – Nieśmiertelnego Hulka. Reszta to niestety przeciętniactwo, jak chociażby wydawani właśnie po polsku Strażnicy Galaktyki i nowa opowieść o Nicku z S.H.I.E.L.D. tego nie zmienia.

Fury


WHO IS S.C.O.R.P.I.O.? A glamorous rogue agent with a deadly secret lures NICK FURY into the action-thriller of a lifetime…HIS FATHER’S! Following the trail opens NEVER-BEFORE-SEEN FURY FILES from the Howlin’ ’40s…the Swingin’ ’60s…and today! But it takes more than ONE Nick Fury to unlock a mystery decades in the making – and to answer the question…WHO IS S.C.O.R.P.I.O.?


Lubię Fury’ego, lubię jego syna. Ale niewiele historii z nim w roli głównej – przynajmniej z głównego uniwersum Marvela, bo świat Ultimate dał nam popis, jak należy to robić – i ten zeszyt tego nie zmienia. Nadal uważam, że jak czytać o Furym to albo miniserię Gartha Ennisa, albo Tajną wojnę. Może jeszcze Grzech pierworodny. Tu niby Ewing pomysł miał, ale nie zdołała przekuć go w nic szczególnie dobrego.

Thriller szpiegowski, jakich wiele, ot tyle. Akcja, akcja, sporo skakania to tu, to tam na różnych płaszczyznach i na tym koniec. Nieźle to wygląda od strony graficznej, nie nudzi, bo tempo na nudę nie pozwala, ale nie znalazłem tu nic, co by mnie porwało. Przeczytałem, zapomniałem. Czy muszę dodawać coś więcej? Blady ten Fury i tyle.


Autor: WKP

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x