„Thor i Loki – Dziesiąty świat: Grzech pierworodny” – Recenzja
Thor i Loki – Original Sin/Grzech pierworodny: Dziesiąty świat
Nie zastanawiałam się długo, po jaki komiks sięgnąć i co ciekawego chciałabym przeczytać. Odkąd tylko rozpoczęła się faza na Thor: Ragnarok, gromowładny bóg zdobywa rzesze fanów. Zarówno tych filmowych nerdów jak i komiksowych wyjadaczy. Skłamię, jeśli powiem, że wcale ten cały hype wokół nordyckiego herosa mi się nie udzielił. Wręcz przeciwnie, wszystko co można byłoby podpiąć pod kluczowe frazy jak ‘’Thor’’, ‘’Loki’’, ‘’Asgard’’, ‘’mitologia nordycka’’ dosłownie mnie pochłonęło i chciałam jak najwięcej poczytać o tym magicznym świecie. Nie wahając się ani sekundy dłużej, chwyciłam komiks Ala Ewinga – Grzech Pierworodny: Thor i Loki – Dziesiąty świat.
Streszczenie fabuły opowiadania pozwolę sobie zacytować z tylnej okładki zeszytu: ‘’Podczas zdarzeń przedstawionych w Grzechu pierworodnym Thor odkrył, że oprócz Dziewięciu Światów istnieje jeszcze dziesiąty. Razem z Lokim wyrusza na poszukiwanie tej dziwnej nowej krainy – a także swojej zaginionej siostry, Strażniczki Galaktyki o imieniu Angela, o której istnieniu wcześniej nie wiedział. Czy prawda wyjdzie na jaw, zanim brat i siostra zetrą się w śmiertelnym pojedynku? Jaki zdumiewający sekret kryje w sobie Dziesiąty Świat? I czy tym razem Gromowładny może zaufać Lokiemu?’’
Prawdę mówiąc, to postać Thora w tym komiksie nie bardzo mnie jakoś poruszyła, żebym się z nią utożsamiła czy zapamiętała ją na dłużej. Jak dla mnie nawet nie była istotna. Thor odkrył tajemnicę, kiedy wybuchło oko Watchera. Postanowił dowiedzieć się prawdy i wraz z Lokim wybrał się do Dziesiątego Świata. Tam wypaplał, bez zastanowienia, kim jest, i przez cały czas bił się z wrogiem, żeby potem przez ostatnie dwa zeszyty być torturowanym. Ja wiem, że Thor jest narwany, naiwny, trochę lekkomyślny i pierwszy gotowy do bijatyki, ale dla mnie jest dość nudną postacią. Powiem nawet, że tutaj został użyty jako taki plot device, żeby tylko poznać historię Angeli i jej kamratek. Nawet nie potrafiłam mu współczuć, gdy cierpiał, biczowany przed paskudne Anielice. Jak dla mnie to po prostu płaska postać.
Ciekawej sprawa się ma z niedoszłym bratem Thora, czyli Lokim, bo trzeba Wam wiedzieć, że w zeszycie pojawia się Loki z przyszłości i Loki teraźniejszy (!). Ten pierwszy to istne zło – tak jakby kreuje historię od nowa, wymyśla zupełnie inny scenariusz, jak Thor ma spotkać się z Angelą. Nie tak jak to było, tylko jak Loki chciałby, żeby było, czyli generalnie oboje mają się pozabijać. Pociągając za sznurki nowo powstającej opowieści, nie ma żadnych skrupułów czy rozterek, a widać, że świetnie się przy tym bawi.
Drugi z kolei Bóg Psot i Oszustw, czyli teraźniejszy Loki, odbywa karę i z radością ją przerywa, by dołączyć do Thora. Jest bardzo trójwymiarową postacią, bo nigdy nie wiadomo, czy będzie po stronie brata, czy obróci się przeciwko niemu. Jest nieprzewidywalny, sprytny, inteligentny i zawsze ma jakiś plan w zanadrzu. Z drugiej strony miewa wyrzuty sumienia i w końcu pomaga bratu w opresji (jak na razie). W pewnym momencie zmienia się nawet w kobietę, co mnie bardzo zaskoczyło, i za pomysłowość Loki ma u mnie plusa.
Za stronę wizualną komiksu w głównej mierze odpowiada Lee Garbett i Simone Bianchi, a za kolorystykę Nolan Woodard i Adriano Dall’Alpi. Jeśli chodzi o kreskę jest całkiem nieźle, choć nie powiem, że idealne. Największe problemy miałam w scenach walk, bo był taki bałagan, że nierzadko ciężko było mi się rozeznać w sytuacji. Natomiast kolory są fenomenalne. Jest nieco mrocznie i ciemnawo, zwłaszcza w środku opowiadania, ale te złociste kolory tak bardzo oddają klimat Dziesiątego Świata. Po prostu czułam, jakbym tam była. Pierwszy i ostatni zeszyt są bardziej zróżnicowane kolorystycznie i jaskrawsze, co stanowi piękny początek oraz koniec całej historii. Można powiedzieć, że jest to swoista klamra kompozycyjna.
Okładka została stworzona w większości przez Dale’a Keowna oraz Simone Bianchi. Jest bardzo ładna i przykuwająca wzrok, zwłaszcza płci męskiej, która może podziwiać Angelę w pełnej krasie. Obwoluta jest miękka, ale na szczęście nie na tyle miękka, by ją zniszczyć. Bardzo świetnie się trzyma i ma dobrą kondycję. Papier jest gruby i śliski, co ułatwia wertowanie kolejnych stron. Czcionka jest dosyć wyraźna, choć miałam trochę problemów przy kwestiach wypowiadanych przez Thora czy Lokiego. Literki są śmiesznie przekrzywione i przyozdobione. Niby ładnie się prezentują, ale czasami ciężko mi było to rozczytać.
Tłumaczenie w wykonaniu Marceli Szpak jest dosyć dobre i porządnie zrobione, lecz momentami czułam, że pewne frazy trudno jej było przetłumaczyć na polski. Niektóre kwestie brzmią kiczowato w naszym ojczystym języku, a zapewne w oryginale wydawałyby się lepsze. Wciąż preferuję wersję anglojęzyczną, acz szanuję i doceniam trud i wysiłek tłumaczki.
Największym plusem serii jest niepodrabialny klimat komiksu. Jest pięknie, kolorowo, magiczne. Nie brakuje scen walk czy nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Występuje dość dużo retrospekcji, przez co możemy dogłębniej poznać intrygującą historię Angeli oraz pięknych, lecz zabójczych Anielic, które wyglądają równie oszałamiająco co sami Asgardczycy. Ponadto gościnnie posiadają swoje cameo Strażnicy Galaktyki czy Avengersi, którzy mają swoje trzy grosze do powiedzenia. Jest interesująco, a sama historia wciąga, i to od początkowych stron zeszytu.
Summa summarum, Original Sin: Thor and Loki – The Tenth Realm to świetny komiks, godny polecenia. Nie jest nieskazitelny, momentami nakłada się na siebie dość dużo wątków czy retrospekcji i można czasami stracić głowę, ale ogólnie jest bardzo przyjemnie, ciekawie i naprawdę dobrze. Myślę, że warto wydać te 39,99 zł, zwłaszcza, że zawartość komiksu naprawdę zachwyca. Polecam!
Autorka: Rose
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska.
No, może się skuszę, chociaż nie jestem jakimś wielkim fanem Thora.