„Thunderbolts By Warren Ellis & Mike Deodato: Ultimate Collection” – Recenzja
Thunderbolts By Warren Ellis & Mike Deodato:
Ultimate Collection
Ostatnimi czasy ekipa Thunderbolts zawitała do Polski, w składzie złożonym z bohaterów, którzy obecnie (przynajmniej w większości) podbijają serca fanów na całym świecie. Mamy więcej Deadpoola, Punishera, Elektry czy Venoma w komiksowym wydaniu od Marvel NOW!. Przyczynia się to na pewno do wzrostu popularności tych postaci w naszym kraju, co więcej, pozwala młodym czytelnikom poznać zupełnie nowych bohaterów. Niemniej jednak, zanim Red Hulk i spółka trafili na łamy polskich, marvelowskich wydań, wcześniej zupełnie inna inkarnacja drużyny Thunderbolts siała zniszczenie w świecie Marvela.
Norman Osborn to kawał manipulującego skurczybyka. Organizuje on drużynę o wyżej wymienionej nazwie, która ma pomóc przy wydarzeniach znanych jako Civil War. Ma ona za zadanie walczyć w imię dobra w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. Gdzie jest haczyk? Grupa jest stworzona z najbardziej krwiożerczych złoczyńców, którzy mają w swoich ciałach rodzaj nanobotów, który ich 'wyeliminuje’ w razie nieposłuszeństwa. Mamy więc takie postacie jak Bullseye czy Venom, a także te mniej znane, jak Radioactive Man czy Songbird. Pierwsza misja oddziału? Wyeliminować tych, którzy nie podjęli się rejestracji rządowej.
Każdy z zaprezentowanych powyżej antybohaterów ma masę problemów psychicznych. To jest właśnie niesamowicie mocna strona Ellisowych Thunderbolts, albowiem scenarzysta poświęca relatywnie dużo miejsca na nakreślenie portretów psychologicznych postaci, z którymi przyjdzie nam obcować przez jeden czy dwa wieczory. Mamy więc tu Venoma, któremu poświęcono sporo miejsca i problemy Maca Gargana, który wydaje się być rozdarty między tym, czy może żyć bez symbionta.
Jest też Bullseye, który ma ciągłą potrzebę zabijania. Co więcej, działa incognito w drużynie, ponieważ umieszczenie psychopaty takiego formatu w drużynie, która w założeniach ma działać w imię dobra, zszargałoby jej wizerunek w oczach opinii publicznej. Mamy też Moonstone, która ma zdolności manipulacyjne, a także wachlarz innych bohaterów. Cała drużyna wydaje się być szyta grubymi nićmi, albowiem pomimo, iż dobrze się ich ogląda w akcji, z punktu widzenia człowieka żyjącego w świecie Marvela, żaden z członków tak naprawdę nie może sobie wzajemnie zaufać. Ellis tu stawia mocno na niemożliwe… i przez to właśnie to funkcjonuje tak, jak powinno. Napięcie w rdzeniu ekipy rośnie z kartki na kartkę, a my tylko czekamy, aż to wybuchnie. Kolejne strony ociekają przemocą, a my zastanawiamy się, czym jeszcze może nas zaskoczyć ta drużyna.
Niestety, jednym z problemów jest fakt, iż ekipa Thunderbolts tak naprawdę nie jest stawiana przeciwko jakiemukolwiek z flagowych bohaterów świata Marvela. Ciężko tu się wczuć i przekonać, czy wspomniani antybohaterowie faktycznie 'uratowali kolejny dzień’, bo nie czujemy zagrożenia ze strony tego, przeciwko komu oni stają. Ellisowi najwyraźniej nie pozwolono na zbytnie mieszanie w uniwersum Marvela.
Komiks otrzymujemy w miękkiej oprawie, z serii Ultimate Collection, charakteryzującej się zebraniem określonej ilości zeszytów w jednym tomiku. Kartki są z papieru kredowego, śliskie, przyjemne w dotyku, a z nich wylewa się po prostu artyzm Mike’a Deodato, który naprawdę rewelacyjnie nakreśla mroczną atmosferę komiksu. To wszystko jest zaprawione ciemną oprawą kolorystyczną, pokazując choćby Normiego Osborna w cieniu własnego biura. Robi to naprawdę ogromne wrażenie.
Reasumując, ten jeden tomik, skupiający całe perypetie Thunderbolts to doskonała okazja by przyjrzeć się drużynie. Drużynie, działającej pod okiem Green Gob… tfu, Osborna. Postawienie obok siebie postaci, które w założeniu nie powinny ze sobą kooperować, a muszą, jest naprawdę interesującym, choć znanym zabiegiem. W tym przypadku podano to w takiej oprawie, że oczy same się proszą, by na to patrzeć. Dla tych, którzy nie lubią czytać po angielsku, warto zaznaczyć, że większość wspomnianego tomu, została wydana u nas w Polsce. Miało to miejsce w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Chodzi tu o tom Thunderbolts: Wiara w Potwory, po który zdecydowanie warto sięgnąć. Bo choć wolumin po angielsku zawiera kilka bonusowych elementów, tak esencja, w obu wydaniach zostaje zachowana.
Autor: Zilla