„Venom: Dark Origin” (2008-2009) – Recenzja

Powrót do niedalekiej przeszłości
Venom: Dark Origin

Venom to postać, która zapisała się w kanonie Marvela na stałe jako jeden z najbardziej rozpoznawalnych antagonistów tego świata. Z tego tytułu choćby postać Edwarda Brocka, który z miernego reporterzyny stał się tym, kim się jest obecnie, zasługuje na dobrą historię, opowiadającą wydarzenia, które będziemy śledzić oczyma głównego zainteresowanego. Czy się udało? Dowiecie się dalej.

Historia przedstawiona w komiksie autorstwa Zeba Wellsa jest swoistą biografią Brocka, od jego najmłodszych lat, aż do momentu powiązania z symbiontem, podczas której będziemy świadkami wzlotów i upadków aspirującego reportera. Zobaczymy też jego pierwszą miłość, a także pierwsze spotkanie ze Spider-Manem. Wszystko zamknie oczywisty, widowiskowy pojedynek z najbardziej znanym superbohaterem Nowego Jorku. Brzmi zachęcająco, nieprawdaż? Jak to zwykle bywa, prawda okazuje się być nieco bardziej brutalna…

Poznajcie Eddiego Brocka, personę, która każdy swój problem rozwiązuje za pomocą oszustwa. Poczynania protagonisty tego komiksu śledzimy od jego wczesnych, dziecięcych lat, gdzie mały Edward robi literalnie wszystko, by zaimponować swojemu ojcu, posuwając się praktycznie za każdym razem do kłamstw, które mają sprawić, iż będzie on lśnił w oczach rówieśników i społeczeństwa, a zwłaszcza taty. Z tym obrazem młodego Brocka będziemy śledzić okres szkoły i pracy, aż do momentu, w którym Edek połączy się z symbiontem.

Mówi się, że jeśli postać zaprezentowana w jakimś medium zaczyna Ci działać na nerwy, to znaczy, że jest dobrze napisana. To nie tyczy się Brocka, a przynajmniej nie tego, którego przedstawił nam pan Wells. Nie ma w nim absolutnie nic, co by wywołało u mnie chęć kibicowania mu w kolejnych poczynaniach. W moich oczach, po tej lekturze, Eddie jest zakłamanym, małym dupkiem, który wysługuje się wszystkimi w około. Przy takiej postaci jak Venom oczekiwałem chyba historii tragicznej, gdzie facet, wraz z wiekiem zacznie mądrzeć, a jego problemy wydadzą mi się realne, takie, z którymi mógłbym się identyfikować.

Tym bardziej, że czytając komiksy, w których symbiont występował, choćby spod szyldu TM-SEMIC, często wyobrażałem sobie istotę Brocka, którego chęć niesienia pomocy i bycia dobrą osobą okazywała się być powodem, dla którego bohater przeżywał upadek. Myślałem, że to zaprowadziło Eddiego do ewentualnego skończenia jako złoczyńca. Właśnie to, a nie fakt, że od początku swojej historii jest przedstawiany jako buc, który ma wyraz twarzy, jakby zabrali mu lizaka i schrupali go na jego oczach. Bohater w dodatku ma tzw. „Daddy issues” i wiecznie obwinia się o śmierć swojej matki, która zmarła przy porodzie. To chyba jedyny tragizm tej postaci…

Nawet moment, w którym Eddie łączy się z symbiontem, nic z tego nie zmienia. Napędzony własną nienawiścią i upadkiem, za który obwinia wszystkich, oczywiście poza sobą, Venom rusza rozprawić się z najbliższymi Parkera, a w konsekwencji i z nim samym.

Przez historię przewijają się także inne postacie, znane z komiksów ze Spider-Manem, ale nie grają one niczego innego niż archetypy, które do nich przylgnęły na przestrzeni lat. Spotkamy tutaj oczywiście samego człowieka pająka. Pojawi się też J. Jonah Jameson. Ale nie można o nich powiedzieć nic więcej poza tym, że są.

Żeby nie było, że jadę ten komiks za głupią narrację względem głównego bohatera, powiem, że grafika jest naprawdę bardzo przyjazna dla oka, z wyjątkiem dwóch kadrów, które z pewnością sami dostrzeżecie, jeśli sięgniecie po ten zeszyt. Angel Medina dał radę, prezentując dość mocny inspirowany dziełami Todda Macfarlane’a, styl, w którym postać Venoma prezentuje się po prostu fenomenalnie. Bohater jest paskudny, lśniący. Ma się wręcz wrażenie, że dotknięcie kartki zaowocuje pozostaniem kosmity na palcach. W tej brzydocie tkwi piękno. Postacie są rysowane charakterystyczną, chaotyczną kreską, z relatywnie dużymi głowami i wielkimi oczyma. To styl, który się kocha, albo nienawidzi. Mi zdecydowanie przypadł do gustu.

Dark Origin pierwotnie ukazało się na przełomie lat 2008-2009 (było to pięć zeszytów) i dziś jest raczej ciężko dostępnym komiksem. W dodatku, na serwisach aukcyjnych osiąga on dość pokaźne ceny. Miałem szczęście go nabyć od osoby, która najwyraźniej nie wiedziała, co sprzedaje. Nowelkę otrzymujemy w standardowej, miękkiej okładce, o śliskiej fakturze. Papier w tomiku jest kredowy, półmatowy, który przyjemnie się dotyka. Ze stron wylewają się ciepłe kolory, które, w odróżnieniu od zaprezentowanej historii, są miłe dla oka.

Venom: Dark Origin ostatecznie nie podołało temu, jak powinno się poprawnie przedstawić historię jednego z największych złoczyńców świata Marvela. Nawet piękne rysunki nie ratują tej historii. Jeśli Eddie Brock był takim człowiekiem, jakim go przedstawił Zeb Wells, od zawsze to uważam, że ten komiks nigdy nie powinien zostać napisany. Zaś historia opowiadająca o tym skąd się wziął Venom, powinna być jak tajemnicze puzzle. Mielibyśmy je składać, czytając kolejne zeszyty, w których owa postać występuje.


Autor: Zilla

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x