„Age of Conan: Valeria #1-2” (2019) – Recenzja
Age of Conan: Valeria #1-2 (2019)
Inigo Montoya po hyboriańsku
Wraz z powrotem Conana do Marvela, autorzy postanowili nieco poszerzyć nie tylko świat ery hyboryjskiej, ale i panteon bohaterów towarzyszących barbarzyńcy. Ostatnio poznawaliśmy genezę Belit – Królowej Czarnego Wybrzeża i wielkiej miłości Cymmeryjczyka, teraz z kolei możemy przeczytać o Valerii – wojowniczce z Czerwonego Bractwa. O ile pierwszą z kobiet mogliśmy spotkać wyłącznie na kartach opowieści (i od tego roku i komiksu), o tyle Valeria pojawiła się także na srebrnym ekranie. Jeśli pamiętacie Conana Barbarzyńcę z 1982 roku to w jej postać wcieliła się Sandahl Bergman i przez długie lata spędzała sen z powiek młodym fanom gatunku, a jej credo (Do you want to live forever), powtarzane przed szczególnie niebezpiecznymi akcjami, na stałe wpisało się w historię popkultury.
Współczesna Valeria jest niemniej atrakcyjna, a jej odwaga graniczy z lekkomyślną brawurą, ale od strony wizualnej prezentuje się wręcz perfekcyjnie. Niezwykle szczegółowe grafiki autorstwa Aneke doskonale wpasowują się w moje poczucie estetyki. Projekty walk, dynamizm ujęć i żywiołowość w zbliżeniach na twarz, pozwalają odebrać komiks jako cudnie realistyczny i naładowany akcją, mimo statycznej specyfiki medium rysunkowego. W połączeniu z kolorami Andy’ego Troya, dodającymi całości baśniowego charakteru, otrzymujemy doskonale zbilansowane wizualnie wydanie. Albo inaczej, po prostu takie jak lubię, bo mogę zachwycać się nawet pojedynczym, wyrwanym z kontekstu kadrem, który i tak będzie cieszył oko. Tym samym Age of Conan: Valeria jest dla mnie wizualnym majstersztykiem, doskonale oddającym mityczną niejednoznaczność ery hyboriańskiej i całego uniwersum Howarda. Niestety, troszkę większy problem mam z fabułą, a w zasadzie z jej kliszowatą przewidywalnością
W tym momencie znów wrócę do filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem, choć w zasadzie można tu też przywołać ten z młodym Momoą, ponieważ pod tym względem są akurat podobne. Oba zaczynają snuć opowieść od dnia narodzin Conana. A gdzie indziej mógłby się urodzić tak potężny wojownik jak nie w ogniu bitwy, co miałoby tłumaczyć jego, większą niż u innych Cymeryjczyków, chęć do walki. I tak samo jest z komiksową Valerią. I to jest jak najbardziej w porządku, bo musimy sobie uświadomić jak wyjątkową kobietą, że skradła serce Barbarzyńcy. Potem jednak mamy kilka kadrów o śmierci jej rodziców, które z kolei wyglądają jak setki podobnych historii, przez co miałam solidne wrażenie deja vu i chwilę musiałam się zastanawiać, czy nie pomyliłam tytułu. Dalsza część jej genezy nie wygląda lepiej, ponieważ spokojnie można by ją przypisać Inigo Montoyi. Niemal słyszałam w głowie ten sparafrazowany tekst: Hello! My name is Valeria. You killed my brother. Prepare to die. Więc albo ja znam już za dużo popkulturalnych nawiązań i schematów fabularnych, albo scenarzystka po prostu się nie postarała. Rozumiem, że skoro główna bohaterka ma być mistrzynią miecza, to dysponujemy pewną ograniczoną pulą pomysłów na logiczną genezę, ale wykorzystywanie najbardziej znanych i popularnych motywów, z perspektywy oczytanego miłośnika fantastyki, jest zwyczajnie nudne.
Sama postać Valerii, przynajmniej w pierwszych dwóch zeszytach, jest irytująca, ale jest to taka logiczna irytacja. Bo jak inaczej może zachowywać się młoda zbuntowana dziewczyna, przeświadczona o klasie swoich umiejętności. Dodajmy do tego chęć zemsty i traumatyczne przeżycia z dzieciństwa i możemy być przekonani, że Valeria sympatyczna raczej nie będzie. Osobiście wolałabym, żeby jej brawura nie szła w połączeniu z głupotą, ponieważ niezależnie od tego, czy jest się facetem czy kobietą, we dwójkę podróżuje się zwyczajnie bezpieczniej. Ale mamy dopiero dwa pierwsze zeszyty, więc Valeria ma jeszcze czas, żeby dostać po tyłku, spokornieć i spotkać na swojej drodze starego, mądrego przewodnika duchowego. I tak. W kolejnych zeszytach nie spodziewam się niczego innego, bo jest to logicznym ciągiem dla zastosowanych na początku klisz.
W zasadzie najlepszym wątkiem, który równie dobrze może fabularnie pogrzebać serię, jest motyw mordercy Casiana – brata Valerii. Podoba mi się, ponieważ jest to najbardziej niejednoznaczny element fabuły. Przy odrobinie wysiłku i pewnym skomplikowaniu akcji, daje nam bardzo dobre wyjście na ciekawą intrygę. Oczywiście to wszystko pod warunkiem, że scenarzystka nie zdecyduje się pójść w stronę oczywistych domysłów bohaterki. Tak prosta i oczywista vendetta może nie sprawdzić się tak dobrze, jakby tego oczekiwano.
Pierwsze dwa zeszyty Age of Conan: Valeria pod względem wizualnym są małym majstersztykiem, który dużo traci przez kliszowatość fabuły. Oczywiście może to być jedynie pierwsze wrażenie i wraz z kolejnymi częściami zostanie ono rozwiane, ale póki co nie czuję się zachęcona do dalszego czytania. Nie polubiłam głównej bohaterki, fabuła mnie nie wciągnęła, a przepiękne grafiki to nieco za mało by zatrzymać mnie przy wspomnianym tytule.
Autorka: Powiało Chłodem
Conan od niedawna jest Marvela. Więc trzeba trochę poczekać na wybitne komiksowe pomysły.
A jak czytelnik nie chce czekać. I już chce coś niesamowitego. Jak takiej osobie pan wytłumaczy. Że trzeba troszkę poczekać.
Cierpliwość to cnota. Czy coś takiego…
Cierpliwość. W obecnym Świecie nie ma czegoś takiego. Wszystko musi być natychmiast. Bo każda sekunda to tysiące złotych bądź tysiące euro.
Nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze. Najbardziej wiedzą o tym milionerzy i miliarderzy.