„Hulk: Grand Design – Monster #1” (2022) – Recenzja
Hulk: Grand Design – Monster #1 (2022)
Hulk na nowo
Wydawanie Grand Design, po polsku znanego jako Wielki projekt, trwa. Po świetnych zeszytach poświęconych X-Men i nieco mniej udanych, ale nadal wartych poznania z Fantastic Four, nadszedł czas na Hulka. I trzeba powiedzieć, że jest to kawał udanego komiksu. Może nie robi już takiego wrażenia jak X-Men: Wielki projekt, który był przecież swoistym powiewem świeżości, godnie jednak kontynuuje to, za co kochamy tę linię wydawniczą.
The acclaimed Grand Design franchise continues! Writer/artist Jim Rugg follows in the tradition of Ed Piskor and Tom Scioli by unfurling the full saga of THE INCREDIBLE HULK, from the very beginning to the present! Witness the biggest moments in the Hulk’s history through the eyes of a single visionary storyteller!
Jeśli ktoś nie wie, Grand Design/Wielki projekt to właściwie komiksowe encyklopedie, streszczające w spójnej formie losy najważniejszych postaci od najwcześniejszych ich lat po… Właśnie, może być to dzień dzisiejszy, może być jakiś przełomowy moment. Ważne jest to, że tak czy inaczej poznajemy na nowo, chronologicznie i dokładnie, z uwzględnieniem retconów i z wypełnieniem pewnych luk, początki i pierwsze dekady danej serii.
I to właśnie oferuje też Hulk. Szmaragdowy olbrzym swoje początki odświeżane miał nieraz. Najlepiej wyszło to w albumie Hulk: Szary duetu Jeph Loeb i Tim Sale. Ale Grand Desing nie zostaje daleko w tyle. Jim Rugg (Street Angel), kolejny nietypowy autor, z marvelowskim superhero niekojarzony, bierze na warsztat wszystkie schematy i pomysły, i przepuściwszy je przez własną wrażliwość, odświeża w znakomitym stylu. Z wielkim szacunkiem dla pierwowzoru.
Scenariusz jest skondensowany, skupiony na sednie opowieści, podane w skoncentrowanej wersji, w jakiej powstawały komiksy w latach 60., ale z bardziej współczesnym podejściem. Dzięki temu nie jest ani rozwleczony, ani przesadnie wypełniony tekstem. Graficznie zaś rzecz również tkwi w prostej, kreskówkowej, bardzo barwnej estetyce, czasem kojarząc się z animacji Hanna/Barbera, ale doskonale pasującej do treści.
Efekt finalny jest naprawdę znakomity. I może rzecz nie robi już takiego wrażenia jak pierwsze Grand Design, ale nadal ten schemat ma w sobie to coś, pozwala nowym czytelnikom poznać kultowe serie bez konieczności czytania setek zeszytów i robi to w atrakcyjnej formie. Oby kolejne postacie doczekały się takich reinterpretacji.
Autor: WKP
Ta postać bardzo dobrze wygląda w filmach Marvela.