"Scarlet Witch #1-12" (2016) – Recenzja
Osoba Wandy Maximoff, znanej szerzej jako Scarlet Witch, jest kolejną postacią, którą zobaczyłam najpierw w Avengers: Age of Ultron, a dopiero niedawno miałam okazję poznać ją bliżej w serii komiksów poświęconej właśnie jej osobie. Szkarłatna Wiedźma (postać wykreowana przez Stana Lee oraz Jacka Kirby’ego), która w filmie potrafi wpływać na ludzkie umysły i niszczyć wszystko co stanie jej na drodze, po prostu i najzwyczajniej w świecie mnie zaintrygowała swoją osobą, a także zdolnościami. Z tego też powodu z przyjemnością wzięłam się za czytanie tychże dwunastu zeszytów (obecnie dwunastu, bo seria wciąż się ukazuje) o jej przygodach.
Scarlet Witch zaczyna nowe życie. Postanawia odpokutować za swoje błędy z przeszłości. Odbywa więc podróż przez Grecję, Irlandię, Hiszpanię, Francję, Chiny, Japonię czy Serbię, rozwiązując magiczne przestępstwa i używając swoich niepowtarzalnych zdolności. Wanda odkrywa, że coś niebezpiecznego i niezwykle potężnego czai się w tych miejscach. Czuje, że musi odkryć źródło anomalii i je zwalczyć.
Do tego dochodzą osobiste rozterki głównej bohaterki. Za każdym razem, gdy korzysta ze swoich magicznych zdolności i stosuje potężne zaklęcia, jej dusza się starzeje. Kiedy patrzy w lustro, widzi starą kobietę, choć ona sama z wyglądu jest młoda i piękna. Wandzie wcale nie jest łatwo z brzemieniem, które dźwiga sama. Do tego, podczas jednej z magicznych podróży spotyka kobietę, podającą się również za Scarlet Witch. Okazuje się, że jest to Natalya Maximoff, biologicza matka Wandy. Bohaterka obiera sobie za cel odszukanie Natalyi i poznanie całej prawdy o niej, która mogłaby odmienić losy nie tylko samej Wandy…
Sama bohaterka jest kobietą silną, niezależną, która nawet w największych tarapatach stara się wszystko zrobić po swojemu. Nie tylko potrafi ona używać zaklęć w samoobronie, lecz także na moment przywoływać dusze zmarłych (jak na przykład Adele, ukochaną żonę Racine’a) oraz odprawić egzorcyzmy, co już jest pokazane w pierwszym zeszycie. Choć wydaje się, że Wanda jest twarda to mimo wszystko ma ona wyrzuty sumienia, że w przeszłości dokonała wiele złego, że nie pomogła swojemu ex-mężowi, Visionowi, nie uczestniczy w życiu swoich dzieci. Jakby tego było mało, to prawie zdołała ona zabić swojego brata – Pietro (Quicksilvera)! Pomimo tego, że Scarlet Witch jest superbohaterką, jest też przecież i przede wszystkim kobietą, która ma po prostu wiele trosk.
Scenarzysta, James Robinson, świetnie przedstawił relacje Wandy i Agathy Harkness, nieżyjącej już czarownicy, która teraz duchem towarzyszy Scarlet Witch nawet w najgorszych chwilach. Chociaż kobiety oczywiście nie szczędzą sobie czasami kąśliwych uwag, a niektóre teksty Agathy naprawdę mnie ubawiły, tak nie wyobrażałabym sobie Wandy bez jej duchowej towarrzyszki. Obie panie są świetnymi kumpelkami i sama chciałabym mieć przy sobie kogoś takiego jak Agatha. Dziewiąty numer serii, który został całkowicie poświęcony burzliwej rozmowie Wandy z bratem Pietrem, wystarczył mi do pokazania, jak skomplikowana jest relacja między nimi (pewnie tak samo jak w przypadku niektórych rodzeństw). Od zawsze byli oni skazani tylko na siebie i musieli sobie wzajemnie pomagać. Teraz, kiedy trwa Civil War II, Pietro chce, by siostra stanęła z nim po stronie Starka, ta jednak nie chce po prostu brać w całym tym cyrku udziału. Cała scena kończy się dość nieprzyjemnie, ale jako osoba, która przez całe gimnazjum „żarła” się z siostrą i ma jako-tako doświadczenie w sprawach między rodzeństwem, myślę, że niebawem się pogodzą.
Nie wiem jak mam się wypowiedzieć w kwestii wizualnej komiksu. Prawie każdy numer tworzył inny artysta i inny kolorysta. Bardzo mnie to drażniło, bo w każdym następnym zeszycie Wanda wyglądała inaczej. Miała inne rysy twarzy, inne usta, oczy, włosy i czasami potrzebowałam paru minut, żeby zdać sobie sprawę, że Scarlet z numeru drugiego to ta sama postać co w numerze trzecim, tylko że wygląda zupełnie inaczej. Raz kreska jest wytłuszczona i wyraźna, a raz znowu jest przerywana i cienka. Nie spodobało mi się to, ale warto przynajmniej wspomnieć o pracy Marguerite Sauvage czy Muntsie Vicente, a także o Franku Martinie, których kolorystyka i kreska najbardziej przykuły moją uwagę.
Generalnie to komiks w moim mniemaniu wypada tak średnio. Jest trochę przewidywalny, bo co rusz z jakiegoś człowieka wychodzi demon, a Wanda choć wkłada raz mniej, raz więcej wysiłku w to, co robi to i tak pokonuje potwora. Potem, jak gdyby nigdy nic, podróżuje dalej i robi to samo. Czasami musi zmotywować kogoś do działania (czyt. Alaina Racine’a) albo poprosić kogoś o wsparcie (np. Alice Gullliver aka The Wu), ale summa summarum wszystko sprowadza się do walki z demonem i jego pokonania. Stąd też nie ma konkretnego, jednego villaina, który pojawiałby się od czasu do czasu i mógłby przypominać o swoich niecnych zamiarach względem protagonistki.
Choć te dwanaście zeszytów czyta się szybko i całkiem przyjemnie, tak muszę powiedzieć, że dolnej części pleców jakoś mi nie urwało. Mam nadzieję, że akurat trzynasty numer, który już niebawem będzie dostępny do przeczytania, okaże się przynajmniej ciekawym zwieńczeniem poszukiwań matki przez Szkarłatną Wiedźmę. Jak na razie przystaję przy ocenie – średniej.
Autorka: Rose