„Ultimate Wolverine” #1 (2025) – Recenzja
Ultimate Wolverine #1 (2025)
Ostateczny Wolvie
Można mieć zarzut, że Ultimate Wolverine nie jest komiksem wybitnym, a tego oczekujemy po tej linii wydawniczej. Można trochę narzekać, że parę elementów można było rozwinąć, podkręcić i nadać temu wszystkiemu więcej sensu, ale i tak jest to ciekawy akcyjniak z Rosomakiem, który śmiało można poznać. Warto też pamiętać, że akcja dzieje się na Ziemi-6160.
THE MAKER’S ULTIMATE WEAPON! From rising star Chris Condon (That Texas Blood) and MOON KNIGHT powerhouse artist Alessandro Cappuccio comes the story of the ULTIMATE WOLVERINE! In order to maintain control of their corner of the Maker’s world, three members of his council – Magik, Colossus and Omega Red – deploy their most lethal asset: The Winter Soldier! But WHO is the weapon behind the mask?
Zacznę od tych minusów. Bo trochę sprawa z Makerem i sens istnienia mutantów (plus parę innych rzeczy) nijak się nie klei. Nie a w tym logiki, nie ma na to pomysłu i sprawia wrażenie nie tylko mocno naciąganego, ale też i czegoś, co trzeba będzie łatać na siłę. Czas jednak pokaże. Gdy natomiast przymknąć na to oko, zeszyt wchodzi dobrze.
Wolvie jako nie tylko Wolvie, ale też i ktoś na kształt Zimowego Żolnierza, brutalny, konkretny, ot maszyna do zabijania z nieźle nakreślonym charakterem, choć na razie dość mocno ograniczonym. Do tego solidna dawka akcji, fajne rysunki i sporo klimatu. Jeśli więc patrzeć na to, jako akcyjniak, dobrze wchodzi, ładnie całkiem wygląda i nie nudzi. Ale gdy szukać w tym większego sensu, niestety go nie ma.
Autor: WKP