„Unbreakable X-Men” #1 (2025) – Recenzja
Unbreakable X-Men #1 (2025)
Zniszczeni X-Men
Mieli być niezniszczalni, ale nie wyszło. Udało się za to zniszczyć ten komiks. Gail Simone to niezła autorka, chociaż potrafiła zaserwować nam i pewnego rodzaju słabizny, ale tak źle u niej jeszcze nie było. W skrócie Unbreakable X-Men #1 to wielki zawód i pomyłka, która nie powinna była powstać. Ale Marvel ostatnio już tak ma, że niszczy wszystko, czego się dotknie i nawet scenarzyści, którzy nie powinni zawodzić, partaczą swoją robotę.
CRY MUTANT, CRY BLOOD! X YEARS LATER and the Uncanny X-Men have been shattered by loss and tragedy and scattered to different locations around the world. At Haven House, only three remain – wounded, grieving and guarding the portal to the terrifying PENUMBRA. Can they stop the thundering darkness that has lurked below the surface for centuries, screaming to break free? Or will they fail and watch a vengeful god bring an army of tormented souls to the surface, crying for mutant blood?
Ten komiks to przykład jak nie robić takich historii. Smutne, ale taka jest prawda. Jeśli ktoś nie oczekuje od komiksu sensu, logiki i w zasadzie niczego, a wystarczą mu fajne rysunki to tak, może sięgnąć i bawić się nieźle. Ale jeśli komuś zależy na treści, niech omija go z daleka, bo poziom głupoty jest wysoki.
Akcja jest, ale nie ma sensu, nie ma motywacji ani podbudowy. Dzieje się, bo dzieje, nic do niej nie wprowadza ani nic z tego nie wynika. Całość nijak się nie klei, tak wewnętrznie, jak i w odniesieniu do całego wydarzenia, postacie są nijakie i płaskie, pojawiają się znikąd i znikają, kiedy zrobić, co mają zrobić… Ładnie to wygląda, ma klimat, jest widowiskowe, ale fabularnie to tak bezmózga papka, że czytanie jej męczy, zamiast dać frajdę.
Autor: WKP