„Uncanny X-Men #1” (2018) – Recenzja
Uncanny X-Men #1 (2018)
Znów…
Jak wiadomo, Marvel, podobnie zresztą jak DC, od dawna zjada już swój ogon. Nie czytam wszystkich serii, więc się o nich nie wypowiem, ale spójrzcie choćby na Spider-Mana, który po raz kolejny zmagał się z klonami, Goblinem itd., itd. Ciągłe uśmiercanie i ożywianie postaci też przestało już chyba kogokolwiek ruszać, bo stało się tandetną kliszą. I z klisz właśnie złożony jest ten zeszyt najnowszej odsłony z cyklu Uncanny X-Men. Powtórka z rozrywki – z tym mamy tu do czynienia. Do tego chaotyczna, chociaż jednocześnie przynajmniej czyta się to całkiem przyjemnie.
Gdy uczniowie szkoły zastanawiają się, co takiego porabia Kitty Pryde, ta, wraz z drużyną X-Menów rusza na kolejną misję. Coś jednak się z nią dzieje. Zaczyna fazować przez statek nie kontrolując swojej mocy. Dochodzi do wypadku. Tymczasem z podobnymi problemami zmaga się Ororo, która odkrywa, że nie jest w stanie zmieniać pogody. Oba przypadki ewidentnie coś łączy, ale co?
Gdy na scenie pojawia się nowy gracz, wszystko zaczyna stawać się jasne. Naukowcom znów udało się wyprodukować lek blokujący gen X, co po raz kolejny prowadzi do swoistego rozłamu. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej…
Nawet jeśli nie czytacie regularnie przygód X-Menów, a tylko te najlepsze historie z nimi wydawane na polskim rynku, bez dwóch zdań zobaczycie już w powyższym opisie, jak powtórkowy jest najnowszy duży story arc z tej serii. Temat leku na mutację był przecież jedną z największych sił nośnych rewelacyjnych Astonishig X-Men Jossa Whedona, wykorzystano go nawet w trzecim filmie kinowym. Tu, choć ujęty nieco inaczej, niczym w zasadzie się nie różni. A szkoda.
Poza tym mamy tu natłok wątków i postaci. Akcja pędzi na złamanie karku, nie ma więc nawet mowy, by choć przez chwilę twórcy spróbowali pogłębić swoje postacie. Co za tym idzie, nie ma też miejsca na spokojniejsze wątki. Pytań przybywa, chaos zaczyna się wkradać (choć fabuła w sumie jest prosta jak drut, zbyt szybko jednak zmieniana jest akcja, przez co całość sprawia wrażenie powierzchownego). Na szczęście czyta się to szybko lekko i przyjemnie, a szata graficzna jest udana i utrzymana w stylu, jaki polscy czytelnicy mogą kojarzyć z All-New X-Men Bendisa.
Miłośnicy mutantów po zeszyt i tak sięgną, więc nie mam powodu im go odradzać. Zresztą nie jest wcale aż tak zły. Ci jednak, którzy liczą, że wraz z nr 1 mogliby zacząć lekturę serii, raczej niech pomyślą o zapoznaniu się z klasyką, bo w tym się nie odnajdą.
Autor: WKP