„Runaways” #1 (2025) – Recenzja
Runaways #1 (2025)
Uciekinierzy wracają
Runaways to taka seria, która podeszła mi tylko raz w wykonaniu Vaughana. Potem… Cóż, sami wiecie. Jakoś to się rozmyło, jakoś rozlazło, zabrakło mi zarówno tego fajnego wykorzystania teen dramy, jak i zaskoczeń. Na dodatek komiksy Rainbow Rowell też jakoś mnie nie przekonały nigdy do siebie. I tak jest teraz. Komiks, jak komiks, nic dobrego, nic złego. Czułem się, jakbym czytał wydawane po polsku tomiki DC powieść graficzna 13+ – a raczej te słabsze z nich – i tak, jak czytając pierwszą serię Runaways lata temu mogłem powiedzieć, że mimo różnic wieku jestem targetem tej opowieści, tak w przypadku tego zeszytu już absolutnie nim nie byłem.
WHAT HAPPENS WHEN YOU BREAK A FAMILY? Superstar writer Rainbow Rowell (SHE-HULK) returns to the Runaways with visionary artist Elena Casagrande (BLACK WIDOW, BLADE) for a new chapter…but Marvel’s best and scrappiest found family has seen better days! Nico Minoru has lost her girlfriend, her best friend and her magic. With Karolina, Chase and Alex all out of the picture, Gert’s doing her best to shake the remaining Runaways out of running on autopilot. But when Doctor Doom tries to reclaim one of their own – Doombot! – it’s time to start running…
Nie wiem czy szwankuje to, że ta seria jest tie-inem do eventu z Doomem, czy może jednak ja i Rowell się już nie polubimy, ale nie porwał mnie ten zeszyt. Są tu fajne momenty, ale nie jest ich wiele, cała reszta zaś to taka naiwna, młodzieżowa opowieść, w której niby jest humor, ale nieśmieszny, niby mamy teen dramę, ale zero w niej emocji i niby coś się dzieje, ale jakoś mnie to nie obchodzi, bo nawet ta akcja wydaje się taka powierzchowna i pozbawiona znaczenia.
Czytając to, odniosłem wrażenie, że poziom komiksów młodzieżowych – takich właśnie nastoletnich dram, których echa tu mamy – strasznie spadł w ostatnich latach. Kiedyś było w tym więcej siły, więcej wyrazu, więcej dojrzałości, a i potrafiło to wszystko bawić. Tu tego nie ma. zestarzałem się? Być może, ale wciąż sięgam po stare komiksy i dobrze się bawię, nie czuję takiego infantylizmu, jak we współczesnych – i sentyment nie ma tu nic do rzeczy, bo czytam niejedną rzecz wcześniej mi nieznaną i zrobioną przez twórców, do których nie żywię żadnych emocji i to wciąż gra.
Graficznie też nie jest to komiks dla mnie. Rysunki pasują do treści, ale w oko mi nie wpadły. Współcześni nastolatkowie może będą bawić się nieźle, ale ja się znudziłem.
Autor: WKP