„The Punisher: Annual #1” (2019) – Recenzja
The Punisher: Annual #1 (2019)
The Punisher: Annual #1 to kolejny pojedynczy zeszyt opowiadający historię o jednym z najbardziej znanych antybohaterów – Franku Castle a.k.a. Punisherze. Wchodzi on w skład eventu zwanego Acts of Evil, który ma niejako celebrować 30-lecie crossoveru Acts of Vengeance, klasycznego i dobrze wspominanego eventu z lat 80./90. XX wieku. Głównym jego zamierzeniem było postawienie na przeciwko siebie bohatera i złoczyńcy, którzy na dobra sprawę raczej nie mieliby szansy się spotkać w swoim uniwersum lub seriach. W latach poprzednich akcja skupiała się głównie na drużynie Avengers, X-Men oraz Fantastycznej Czwórce walczących ze złoczyńcami, których poznanie nie byłoby możliwe, lub nie byli oni częścią regularnej galerii łotrów. Na chwilę obecną znamy trzech bohaterów, którzy będą się mierzyć ze swoimi wrogami: Ms. Marvel podejmie walkę z Super Skrullem, Punisher zatańczy zabójcze tango z królową Brood oraz Venom będzie pojedynkować się się z Lady Hellbender. Nietuzinkowe połączenia tych par ochoczo zachęcają do zapoznania się z lekturą.
Dziś jednak skupimy się na Mścicielu z białą czaszką na klacie i jego kosmicznej przygodzie z rasą obcych. To nie pierwszy raz, gdy Punisher ląduje w kosmosie. Tak już bywa, że w każdej dobrej amerykańskiej historii bohater w końcu ląduje w przestrzeni kosmicznej, gdzie musi zmierzyć się z rasą obcych. Taka sytuacja miała już miejsce w 2012 roku w krótkiej serii Space Punisher, obejmującej cztery zeszyty. Protagonista bardzo przypominał wtedy z wyglądu popularnego aktora związanego z kinem akcji – Stevena Seagala. Jak na bezlitosnego mściciela ze spluwą w garści przystało, rozprawiał się on z wrogami bardzo szybko i sprawnie. Oczywiście, rzecz działa się w alternatywnej rzeczywistości, na Ziemi-12091. Co ciekawe, wspomniana wcześniej Brood Queen też tam się pojawiła. Odegrała tam ona rolę złoczyńcy i członkini The Six Fingered Hand, grupy która zabiła rodzinę Castle’a. Tym razem znowu będziemy mieli z nią do czynienia, jednak w innej rzeczywistości – tej głównej – Ziemi-616.
Podczas niefortunnego splotu zdarzeń Punisher i John Jonah Jameson wylatują w kosmos. Rakieta, która była dziełem syna Jamesona, miała zostać porwana przez rosyjskich agentów, co zostało udaremnione przez Franka. Niestety fakt, iż sam J. J. Jameson nie rozumiejąc jego pobudek, rzucił się na niego i w ten sposób odpalił rakietę. Na szczęście bohaterowie zachowali zimną krew, przywdziali specjalne kombinezony i zasiedli przy sterach pojazdu. Wszystko wydawało się być w porządku, a bohaterowie mieli wracać na Ziemię, gdy nagle zostali zaatakowani przez… no właśnie, „koleżankę” Brood Queen i jej potomstwo w poszukiwaniu kolejnych samców do rozpłodu. Tutaj padło (jak można się domyślić) na najstarszego, czyli Jamesona. Brzmi paskudnie? Cóż, ocenić będziecie musieli sami, bo każdy jak wiadomo ma inny gust. Mniejsza o to. W końcu Jameson zostaje porwany, a zadaniem Punishera jest jego odbicie, zanim królowa matka zmusi go do zostania ojcem jej „uroczych maleństw”. Jak to się zakończy? Czy Punisher zdąży uratować Jamesona? Tego dowiecie się już z komiksu.
Pomysł na event wydał mi się dość ciekawy. Niestety, jeśli chodzi o fabułę autorstwa Karli Pacheco, tutaj powiało nudą. Uprowadzenie jednego z bohaterów przez jakąś kreaturę, aby mógł posłużyć jako ojciec potwornego potomstwa, jest częstym zabiegiem w różnego rodzaju dziełach z gatunku sci-fi. Niestety, nie ma tu nic odkrywczego. Jednak to, co najbardziej przypadło mi do gustu to chwilowa „przyjacielska” relacja pomiędzy Punisherem i Jamesonem oraz przechwalanie się tego drugiego na temat swoich doświadczeń życiowych, by tylko zaimponować mścicielowi. Wyszło to bardzo dobrze, a na dodatek z humorem. Przykładem jest scena, gdy Punisher oddaje mu stery, pytając, czy kiedykolwiek czymś latał, po czym dostajemy kadr z Jamesonem grającym w grę i z joystickiem w ręku.
Od strony graficznej, za którą odpowiadali Adam Gorham, Andy Owens i Matt Milla, również nie spodziewajmy się cudów. Komiks jest bardzo poprawny, cechuje go ładna kreska i odpowiednia kolorystyka. Jest dość dynamiczny, ponieważ wymaga tego akcja. Pierwszy plan jest bardzo uwydatniony, pełen szczegółów co zawraca uwagę czytelnika przewracającego zeszyt strona po stronie, ale szału nie ma. Jednakże, bardzo spodobała mi się ilustracja z okładki rodem z prawdziwych filmów science-fiction o Obcym. Wielkie brawa należą się tutaj Dustinowi Weaverowi. Punisher mierzy bronią w stronę królowej matki, a w oddali widać statek z przerażonym J.J. Jamesonem na pokładzie. Zresztą, grafikę tę możecie sprawdzić powyżej (w obrazku wyróżniającym).
One-shot sam w sobie nie jest zły, jednak jest trochę oklepany. Z kolei bardzo bezpiecznie poprowadzona fabuła wraz z szatą graficzną nie zostawiają wiele do zarzucenia tej pozycji. Chyba jedynie brak oryginalności. Uważam, że nie jest to pozycja obowiązkowa dla fanów „Ukarzyciela”, ale jeśli tkwi w Was chociaż mała cząstka sentymentu do starych dobrych kosmicznych opowieści, zeszyt ten wtedy polecam. Czyta się go szybko, jest on pełen akcji oraz dobrego humoru. Czego chcieć więcej?
Autorka: Lynn
Jaki zbieg okoliczności dziś widziałem osobę w koszulce z logiem Punishera. Dobrze, że moda na koszulki Marvela zatacza coraz większe kręgi.