„Vision” – Recenzja

Vision
Życie to tylko sen

Mimo że Vision w komiksach Marvela zadebiutował już w 1968 roku (w Avengers #57), nigdy nie zyskał wielkiej popularności jako postać. Ba, nawet nie zbliżył się do poziomu sympatii, jakim czytelnicy obdarzają pozostałych członków Avengers. Owszem, był lubiany, posiada wiernych fanów, ale zawsze był też tylko tłem dla reszty. Po prostu istniał… (co biorąc pod uwagę niżej opisywaną historię jest dwuznacznością bardziej niż na miejscu). Zmieniło się to nieco, gdy Marvel Studios zdecydowało się wprowadzić go do MCU, przedstawiając (szerszej i młodszej) publiczności w Avengers: Age of Ultron w 2015. W tym samym roku na komiksowym rynku pojawił się pierwszy zeszyt dwunastoczęściowej serii Vision, autorstwa Toma Kinga, którą wydawnictwo Egmont, ku mojej wielkiej radości i zaskoczeniu, postanowiło wydać w końcu i w naszym kraju. Zaskoczenie było, gdyż nie jest to łatwa, lekka i przyjemna w odbiorze superbohaterska nawalanka a tragiczne w skutkach rozważania o człowieczeństwie, androidach i sensie życia przeniesione na karty komiksu. Bo tak jak wielu pisarzy i scenarzystów wcześniej, także i King poruszył temat pragnień humanoidalnego robota, androida, a raczej w tym wypadku syntezoida, Visiona.

Vision

Vision chce być człowiekiem, chce tego, co w jego mniemaniu odróżnia istotę ludzką od maszyn – chce rodziny. Tworzy więc sobie żonę Virginię, dwójkę dzieci – Viv i Vina – i postanawia osiedlić się w ładnym domku na przedmieściach, by tam mogli zaznać szczęścia, żyjąc „normalnie”. Tylko co to tak naprawdę znaczy? Bohater nie zdaje sobie sprawy z istnienia różnych dysfunkcji społeczeństwa, a gdy na modelu idealnej rodziny za sprawą Mrocznego Żniwiarza pojawiają się pierwsze rysy, nie jest w stanie przewidzieć, że to początek końca, przykrego końca.

I tak strona po stronie obserwujemy klasyczny dramat obyczajowy, tragedię, której nie powstydziłby się – wspominany w historii często – Szekspir. W poszukiwaniu sedna człowieczeństwa przez Visiona, widzimy lustrzane odbicie naszej rzeczywistości. Nieco zniekształcone, ale może tym bardziej prawdziwe. Rodzina Visionów desperacko stara się bowiem utrzymać wspomnianą wyżej „normalność”. Żyją według narzuconych, a raczej zaprogramowanych zasad: jesteśmy mili dla sąsiadów, ojciec chodzi do pracy, porządnie ubrane dzieci do szkoły, a matka zajmuje się domem, wskazane są też wieczorne rodzinne spotkania przy stole. Słowem normalność, normalność i jeszcze raz normalność – nie pytajcie tylko dlaczego. Tak trzeba, bo tak się przyjęło, bo tak robią ludzie… faktycznie tak robią i dlatego odbiera się ten album głęboko i z przykrością. Na pozór wszystko gra, to taka „normalna” rodzina, a że za zamkniętymi drzwiami ma miejsce patologia, to już inna sprawa. Nie ma na to rozpisanego algorytmu, tego nawet mózg Visiona nie obliczy. Nie przyjdzie mu do głowy, że żona może go okłamywać, że zmaga się z tajemnicą, która nie daje jej spokoju, że dla dobra rodziny poświęci wszystko (chociaż nie wszystko rozumie)… King operuje po mistrzowsku tym fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, fundując boleśnie szczerą historię.

Asystują mu Gabriel Hernandez Walta i Michael Walsh, którzy swoim talentem udekorowali komiksowe plansze. Ilustracje są perfekcyjne, mimo że nikt nie nazwie ich ładnymi. Uchwycenie sielskich krajobrazów Arlington w delikatnych pastelowych barwach zderza się tu z brudną kreską i przytłaczającym klimatem w bardziej dynamicznym i tragicznych scenach. Na uwagę zasługują zwłaszcza emocje na twarzach syntezoidów – to klasa sama w sobie, bo jak oddać uczucia, bądź co bądź, maszyny? Jest to zabieg przemyślany i fascynujący, bo o ile twarze Viv, Vina i Virginii „żyją” cały czas, tak oblicze Visiona pozostaje przy rodzinie właściwie niezmienne, co najwyżej zdobi je delikatny uśmiech lub grymas. Rysownicy dodają mu rozmachu dopiero wtedy, gdy przebywa sam na sam ze swoimi myślami lub spędza czas w towarzystwie Scarlet Witch. Ujęło mnie to maksymalnie.

W 2017 roku seria Vision otrzymała komiksowego Oscara, czyli nagrodę Eisnera, i z całą pewnością po lekturze mogę temu przyklasnąć. Komiks od pierwszych stron zmusza do myślenia. Absolutnie nie nachalnie, ale mimowolnie zaczynamy zastanawiać się – jak Vision – nad tym, co czyni z nas ludzi. To ciągle opowieść superhero, lecz z pomysłem, głębią i ciekawym ujęciem oklepanego tematu marzeń androidów. To coś nowego i coś innego w całej inicjatywie wydawniczej Marvel Now! 2.0. Tom King udowodnił, że poprzez odpowiednie wykorzystanie narracji, nawet historia, której zakończenie znasz od początku może dostarczyć tylu wrażeń, że ciężko się będzie od niej oderwać. Polecam, bo w ostatnich latach mało co lepszego wyszło ze stajni Domu Pomysłów. A już na pewno w tym okresie nie znajdziecie bardziej dojrzałej Marvel-historii.

Co do wydania Egmontu, nie różni się ono właściwie niczym od tego, do czego wydawca nas przyzwyczaił. Elastyczna, solidna, półtwarda okładka i grubszy kredowy papier. W bonusie galeria pięknych alternatywnych okładek z poszczególnych numerów serii, a także posłowie od wszystkich utalentowanych ludzi, dzięki którym Vision trafił na komiksowy rynek.


Autorka: Zireael


Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja was przekonała do zakupu, to serię/tom możecie nabyć tutaj.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x