"Captain Marvel #1-10" (2016) – Recenzja

Carol Danvers znana jako Captain Marvel (a jeszcze wcześniej jako Miss Marvel) to pierwsza heroina, która w roku 2019 będzie miała w Marvel Cinematic Universe swój solowy film. Jest to o tyle ekscytujące, że po pierwsze, wreszcie główne skrzypce w filmie zagra kobieta (do tej pory postacie żeńskie pojawiały się gościnnie, gdzieś tam u boku mężczyzn superherosów), a po drugie, będzie to postać najpotężniejsza ze wszystkich, które do tej pory pojawiły się w MCU. Szczerze to nie wiem, czego mogłabym się spodziewać, czego oczekiwać od zbliżającego się filmu. Opierając się tylko na fanartach czy cosplayach niewiele można się dowiedzieć. Teraz miałam okazję, żeby bliżej poznać tę super-bohaterkę i po raz pierwszy sięgnąć do źródła, czyli do komiksu.

Po tym jak w wyniku eksplozji kosmicznego urządzenia Carol Danvers zyskuje super-zdolności (tj. latanie czy super-siłę), dołącza ona do drużyny Alpha Flight, międzygalaktycznej ”tarczy”, chroniącej Ziemię przed zagrożeniami z kosmosu. Carol wraz z ekipą, na którą składa się Sasquatch, Aurora czy Puck, stanowią pierwszą linię obrony. Są naprawdę zgranym zespołem, co widać już na początku, gdy staczają pierwszą walkę, która jednocześnie otwiera cały komiks.

Trzeba jednak wspomnieć, że cała seria Captain Marvel dzieli się jakby na dwie części. Pierwsze pięć zeszytów odnosi się do nowego zagrożenia, jakim jest statek kosmiczny nieznanego pochodzenia, z którym nie da się nawiązać żadnego kontaktu. Wydaje się on być opuszczony, niosący ze sobą jednak tragiczną historię. Ekipa Alpha Flight musi podołać niebezpieczeństwu i ocalić nie tylko swoją siedzibę, lecz także samych siebie.

Druga piątka zeszytów odwołuje się do głośnego wydarzenia jakim jest Civil War II. Dochodzi w nim do konfliktu między Captain Marvel, a Iron Manem. Inhuman zwany Ulyssesem ma dar przewidywania przyszłości. Captain wierzy, że dzięki jego zdolnościom można powstrzymać wiele ataków na Ziemię i ocalić niewinne istnienia, a także zapobiec ewentualnym zagrożeniom i katastrofom (jeszcze zanim te będą mieć miejsce). Iron Man zaś jest przeciwny korzystaniu z tego typu wiedzy. Uważa, że przyszłości nie da się dokładnie przewidzieć, a wizje Ulyssesa nie są podstawą do podejmowania jakichkolwiek konkretnych decyzji i same działania prewencyjne mogą doprowadzić do śmierci osób, które nawet nie popełniły jeszcze żadnej zbrodni. Druga część ukazuje więc całą sytuację tak, jak to wygląda z perspektywy Carol – dlaczego robi to, co robi i jakie są jej pobudki, konkretne motywy oraz działania.

Postać Carol jest niesamowicie dynamiczna i energiczna. Nie ma ochoty na jakieś długie dywagacje i roztrząsanie sprawy, wykazuje ciągłą gotowość do działania. Jest silna, sprytna, niezależna i niezwykle uparta. Czasami przez to nader irytująca. Można nie rozumieć jej postępowania i nie podzielać różnych poglądów na wiele spraw, ale widać i czuć, że jest to nie tyle super-heroina, lecz także człowiek, który czasami walczy z samym sobą.

Choć właśnie w pewnych momentach Carol mnie drażniła, tak naprawdę podziwiam tę kobietę i naprawdę jestem pod wrażeniem jej pewności siebie i szybkiego działania w chwilach niebezpieczeństwa.

Scenarzyści, tacy jak Michele FazekasTara Butters (w głównej mierze odpowiedzialne za pierwsze pięć zeszytów) oraz Ruth Fletcher Gage i Christos Gage (tworzący pozostałe numery), zbudowali niesamowitą więź między członkami teamu Alpha Flight. Wszyscy w drużynie rozumieją się doskonale i tworzą naprawdę zgrany zespół. Cała czwórka bierze udział właściwie w każdej potyczce i jedno oddałoby życie za drugie. Ciekawie też przedstawiono relacje między Captain Marvel, a Abigail Brand. Obie nie przepadają za sobą, ale w końcu zaczynają się wzajemnie tolerować, odkrywszy, jak wbrew pozorom wiele je łączy.

W tym wszystkim czuję jedynie maleńki niedosyt, gdyż niewiele pokazano, jak specyficzna jest więź między Carol a pułkownikiem Rhodesem (War Machine). Czuć między nimi chemię, a fakt, że tylko przy nim Carol traci głowę, jest dosyć ciekawym zabiegiem  i aż chciałoby się bliżej poznać tę dwójkę, jako kochającą się parę.

Co do technicznej strony komiksu – nie mam się do czego przyczepić. Większość zeszytów została namalowana przez Krisa Ankę. Kreska jest wyraźna i gruba, tak więc i postacie są zarysowane bardzo dokładnie i przejrzyście. Do tego jasne kolory, wykonane przez Matthew Wilsona, i głównie dominujące ciepłe barwy, dają razem naprawdę świetny efekt wizualny.

Generalnie komiks czyta się szybko i przyjemnie. Pierwszą połowę serii wręcz pochłonęłam. Motyw samoregenerującego się statku jak z horroru, bardzo mnie wciągnął. Za to druga połowa… owszem, była ciekawa, ale te polityczne rozważania i konferencje trochę mnie przytłaczały. Choć nie powiem, obecność Black Panthera sprawiała, że jakoś tak z jego ust wszystko nabierało większego sensu podczas tych dysput i rozważań nad losem przyszłości.

Komiks jest naprawdę, powiem kolokwialnie, fajny i chociaż momentami bywa nudny, tak cała seria wynagradza to postacią właśnie Carol Danvers, która jest naprawdę niesamowicie dynamiczna i nieprzewidywalna. Teraz wiem, że bohaterka filmu MCU, który pojawi się za dwa lata, będzie tą heroiną, na którą wszyscy fani Marvela czekają od dawna!

Obecny run Captain Marvel kończy się wraz z dziesiątym zeszytem. Kontynuacja przygód Carol Danvers nastąpi w serii Mighty Captain Marvel, która wydana zostanie w niedługim czasie.


Autorka: Rose

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x