KomiksyTeksty

"Hulk #3" (2017) – Recenzja

Bycie tak blisko śmierci zmienia.

Patrząc na dotychczasowe okładki serii Hulk, potencjalny odbiorca może spodziewać się czegoś pełnego akcji, oszałamiającego tempa, stron po brzegi naładowanych bijatykami i zieloną babą, okładającą ludzi po mordach. Tymczasem trzeci numer za nami, a jedyne co przychodzi mi do głowy to piosenka zespołu Stauros – Jaki tu spokój (na na na na…).

Ten spokój jest odrobinkę paradoksalny (a może nie?), patrząc na to, co znajdziemy w środku. Lekturę zaczynamy od śledztwa dwójki policjantów, którzy przyjechali sprawdzić, dlaczego pan Tick jest sztywniakiem. Zresztą na końcu funkcjonariusze nie kończą lepiej niż on. Ten zdawkowy epizod tak naprawdę nie wnosi nic do całości, może poza pokazaniem jak dziwnym miejscem jest kamienica Ticka.

Miałam troszkę racji co do Floridy, pisarki próbującej nakłonić Jen do rozmowy o traumie. Kobieta przysłała swoje wcześniejsze publikacje; zerkając na ich tytuły, podejrzewam, że w pewien sposób gloryfikujące kobiety same w sobie. W notatce dołączonej do paczki dorzuca też rumianek z informacją „Herbata uratuje Twoje życie”. Wiem, że reporterka chce w jakiś sposób pomóc Jen, piekąc dwie pieczenie na jednym ogniu, ale ta wiadomość na kartce jest… no… trochę „creepy”.

Więcej za to wnosi pojawienie się Hellcat, która odwiedza Jennifer. Prawniczka odbiera od niej telefon, zapewnia, że się stęskniła za przyjaciółką, ale nie do końca chce z nią gadać. Patsy jednak zjawia się na dachu biurowca, ucinając krótką pogawędkę z Jen. Rudowłosa podkreśla, że można na nią liczyć, w końcu od tego są przyjaciele, by wzajemnie sobie pomagać. Ach, no i daje do zrozumienia, że nie odpuści tak łatwo, choć panna Walters nie ma ochoty rozmawiać o tym, co się stało.

Cała ta scenka jest całkiem słodka, nawet wzruszająca, choć Patsy nieco pogarsza sytuację. Dlaczego? Ano dlatego, że sama przyznaje, iż osobiście widzi się z Jen po raz pierwszy odkąd Shulkie wybudziła się ze śpiączki. Wiecie, niby psiapsióły, ale jakoś tak na opak z tym pomaganiem w trudnych chwilach. Z drugiej strony może o to właśnie chodzić twórcom – nie zawsze jest się w stanie wspierać kogoś, kto doświadczył tak traumatycznego przeżycia.

Kluczowym elementem tego zeszytu niewątpliwie jest poznanie historii pani Brewn. Jen przejrzała informacje na temat swojej klientki, sama się sobie dziwiąc, że tak bardzo ją to ciekawi. Otóż Maisie była pogodną osobą, która starała się pomagać innym; angażowała się w związane z tym projekty. Jak nazwała to Jennifer, miała „kojący dotyk”. Niestety, pewnego razu została zaatakowana, zostawiona na ulicy na śmierć, ale przyciągnięto ją znów na ten świat.

Ta opowieść, swoją drogą nieszczególnie rozbudowana, pozwala wejść choć trochę w głowę pani Brewn, przynajmniej tej sprzed wypadku. Maluje się tutaj intrygujący i nieco tajemniczy kontrast pomiędzy osobą, którą niegdyś była Maisie i tym, kim jest teraz. Śmiem twierdzić, że podając takie informacje, autorzy dają nam do zrozumienia, że ta persona odegra w serii ważną rolę. W końcu to coś jest u niej/z nią.

Tamako, niezmiennie odpowiadająca za scenariusz, porusza się po cienkim lodzie. Dramaturgia wokół Walters jest budowana baaaaardzo wolno, co nie przeszkadza mi aż nadto, ale muszę przyznać, że trzeci numer zaczął się w pewnym momencie nieprzyjemnie dłużyć. Takie zagranie jest ciekawe i na pewno odmienne od tego, co zazwyczaj można spotkać w opowiadaniach o She-Hulk. Jeden zły ruch i Jen wywróci wszystko do góry nogami, w przenośni i dosłownie.

Bardzo podoba mi się uchylenie rąbka tajemnicy historii Maisie. Może sama opowieść nie jest wybitnie oryginalna, ale był to znakomity plan pokazania, że ta sama przypadłość (mówimy tu o PTSD) każdego może dotknąć inaczej. Choroba sama w sobie jest skomplikowana, dlatego bohaterki radzą sobie z nią w odmienny sposób.

Jeszcze jedno, jeśli będziecie czytać, zwróćcie uwagę na detale komiksu. Leon (kreska) i Mila (kolory) potrafią świetnie współpracować. Może to prostackie, ale nic mnie w tym zeszycie nie rozbawiło tak bardzo, jak logo komputera prawniczki.

Zaczynam rozumieć osoby, które mówią, że seria jest nudnawa. Całość nadal mi się podoba, ale czuję w kościach, że przydałoby się popchnąć fabułę zdecydowanie do przodu. Szczególnie, że w tym numerze wewnętrzne babsko jakoś niespecjalnie chciało się wydostać na zewnątrz. Coś musi się stać i to szybko. Coś zielonego.


Autorka: Chemical House

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 Komentarze
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x