"Ghost Rider #1-4" (2017) – Recenzja
Wreszcie udało mi się dorwać komiks traktujący o Ghost Riderze! Zawsze fascynowała mnie ta ciemniejsza strona Marvela, czyli świat wampirów, demonów, duchów, etc. W głównej mierze zawdzięczam to filmom, tj. Blade: Wieczny Łowca czy… Ghost Rider, opowiadający o przygodach Johnny’ego Blaze’a, Ducha Zemsty jeżdżącego na płonącym motorze i wymierzającego sprawiedliwość w imieniu samego Diabła. Do tego, jakiś czas temu w pierwszych odcinkach czwartego sezonu serialu Agents of S.H.I.E.L.D. pojawił się również Wysłannik Szatana. Tym razem w zupełnie innej odsłonie. Inny Rider, inna historia. Z miejsca postać ta przykuła moją uwagę i, choć nie jestem fanką seriali i raczej unikam ich oglądania, tak obejrzawszy zajawkę z nowym Jeźdźcem w roli głównej, po prostu przepadłam. Postanowiłam, że w końcu dowiem się o nim czegoś więcej.
Robbie Reyes ma młodszego brata Gabe’a, sparaliżowanego od pasa w dół. Chcąc zapewnić mu godziwy byt, podejmuje się wziąć udział w nielegalnym wyścigu samochodowym. Niestety, decyzję tę przypłacił życiem. Zawiera jednak pakt z demonem swojego wujka, Eli. Odzyskuje życie w zamian za służbę stryjowi. Jako Ghost Rider ma karać i zabijać tych, którzy ciężko zgrzeszyli (bądź grzeszą). Za dnia Robbie pracuje jako mechanik samochodowy, w nocy zamienia się w potężnego, żądnego zemsty i sprawiedliwości, Ducha Zemsty. Jego znakiem rozpoznawczym jest płonąca czaszka, łańcuchy, charakterystyczne białe logo na kurtce oraz Piekielny Charger, najszybsze auto na świecie, umożliwiające także podróż między wymiarami.
Mija jakiś czas. W Los Angeles pojawia się Amadeus Cho a.k.a Hulk, który odkrył substancję kosmicznego pochodzenia, która z kolei mając bezpośredni kontakt z D.N.A suberbohatera, pochłania jego moce i staje się niepokonana. Co straszniejsze, ta dziwna ”rzecz” jest inteligentna. Wie kiedy, kogo i jak zaatakować, czego dowodem jest scena walki z Hulkiem i Laurą Kinney, znaną też niegdyś jako X-23, a obecnie – Wolverine. Zarówno Hulk jak i Laura postanawiają złapać potwora i zapobiec kolejnym wypadkom. Po pewnym czasie do ekipy dołącza Silk oraz agenci T.A.R.C.Z.Y. Ciężko nie zauważyć, że przydałoby im się wsparcie Ridera.
Robbie tymczasem stara się godzić życie zawodowe z opieką nad niepełnosprawnym bratem oraz swoim drugim ”ja”. W myślach kłóci się z wujkiem. Buntuje się, nie chce już zabijać, ma dość bycia potworem. Fizycznie także nie daje sobie rady. Im bardziej unika przemiany, tym słabiej się czuje. Zdaje sobie jednak sprawę, że nie może przestać. Musi być Riderem, chociażby dla swojego brata, dla którego jest jedyną rodziną i wsparciem. Dodatkowo pojawienie się nowego pracownika, eks-zbira Ramona, który nie jedno ma na sumieniu, utrudnia jeszcze bardziej funkcjonowanie Robbiemu, nie wspominając już o panoszących się w okolicy superbohaterach, którzy wyraźnie czegoś od niego chcą. Niekoniecznie naprawy samochodu.
Główny bohater przechodzi teraz ciężkie chwile. Jest sam ze swoim brzemieniem, nie licząc podstępnego wujaszka, nieustannie gadającego mu w głowie. Chłopak budzi szacunek i jednocześnie współczucie. Ma własne zdanie, jest uparty i odważny, ale też okropnie samotny. Ma tylko brata, a do tego sam musi radzić sobie z wszelkimi kłopotami.
Podziwiam także sposób, w jaki przedstawiono w komiksie specyficzną więź między protagonistą i jego stryjem. Scena, kiedy chłopak patrzy w swoje odbicie w lustrze i widać tam podobiznę wuja przyprawiła mnie o ciarki. Eli to nie tylko głos w głowie. Momentami można pomyśleć, że to on pociąga za sznurki i decyduje za Robbiego.
Za stronę graficzną odpowiada Danilo S. Beyruth, a za kolorystykę w głównej mierze Jesus Aburtou. Jak dla mnie kreska jest taka sobie. Niby jest wszystko ładne i wyraźne, ale sceny walki czasami pokazane są w sposób chaotyczny. Musiałam przez to kilka razy dokładniej się przyjrzeć, by sobie to jakoś w głowie wyobrazić. Kolory są za to w porządku. Ciepłe barwy płomieni Ridera w porównaniu z zimnym odcieniem otoczenia bardzo mnie ujęły.
Czy komiks ma minusy? Owszem, ma, a na pewno jeden dość duży. Zdecydowanie za mało czasu poświęcono samemu bohaterowi i jego zmaganiom na poczet Hulka i jego prób schwytania fioletowej mazi (która a propos, według mnie, została narysowana bardzo żałośnie). Dostajemy więcej kadrów jak zielony olbrzym jedzie z Laurą swoim vanem i rekrutuje kolejnych herosów do walki z potworem, niż samego Ghost Ridera i jego zemsty na zbirach. Trochę nad tym ubolewam, że Rider został potraktowany tak po macoszemu, zwłaszcza, że to o nim powinno być najwięcej powiedziane.
Niemniej seria ta ma też swoje plusy. Świetnie się ubawiłam, czytając te cztery zeszyty. Paradoksalnie dzięki Hulkowi właśnie. Jego sposób bycia, uśmiech nieschodzący z twarzy i ciągle rzucane żarciki naprawdę sprawiły, że nie raz prychnęłam śmiechem. Najlepszym tego dowodem jest scena walki zielonego monstrum z Riderem. Bije go, wali swoimi wielkimi zielonymi pięściami, a Rider spokojnie, nieruchomo, z rękami w kieszeniach przyjmuje ciosy. Naprawdę uśmiałam się wielce. Tak samo jak Duch Zemsty kopie i owija Hulka łańcuchami, a tamten sobie stoi i z politowaniem patrzy na małego, płonącego kościotrupa. Po prostu płakałam ze śmiechu.
Reasumując, komiks czyta się szybko i przyjemnie. Można się pośmiać i trochę przestraszyć czy zdziwić ukazaną tutaj brutalnością tytułowego bohatera. Dużo jest scen, gdzie wszystko płonie, a kości się łamią. Mam jednak nadzieję, że Felipe Smith opowie coś więcej o Robbie’m i jego ciemniejszej stronie w następnych zeszytach. Jak na razie nie żałuję, że wzięłam się za Ghost Ridera i czekam na pozostałe numery tej serii. Będzie się działo!
Autorka: Rose