KomiksyTeksty

„Infamous Iron Man #1” (2016) – Recenzja

Infamous Iron Man #1

Iron Man, jeden z najpopularniejszych bohaterów Marvela, od zawsze kojarzony był wyłącznie z Tonym Starkiem. Chociaż cybernetyczną zbroję zakładali też inni, to tylko ekscentryczny miliarder zyskał tak ogromną rzeszę fanów, którzy przez lata śledzili z zapartym tchem jego przygody. Sama nigdy nie zaliczałam się do grona wielbicieli Starka, ale nie umiałabym też wyobrazić sobie Uniwersum Marvela bez Iron Mana. Oczywiście, Tony jest tylko człowiekiem, starzeje się, a na koncie swojej superbohaterskiej kariery ma i sukcesy, i porażki. Było więc do przewidzenia, że któregoś dnia na horyzoncie pojawi się jego godny następca, który przywdzieje żelazną maskę. Jak się jednak okazało, dla ludzi z Domu Pomysłów jeden nowy Iron Man to za mało – postawili więc na dwóch.

O ile wybór pierwszego sukcesora – Riri Williams (Ironheart) – od razu wydał mi się świetnym pomysłem, to druga kandydatura lekko mnie zszokowała. Bowiem Doctor Doom to na pierwszy rzut oka najmniej odpowiednia osoba na to stanowisko. Szalenie zdolny, potężny i niebezpieczny Victor von Doom to przykład idealnego złoczyńcy, który zawsze jakoś odpychał mnie swoim zachowaniem. Szczerze mówiąc, nie miałam najmniejszej ochoty sięgać po pierwszy zeszyt serii Infamous Iron Man – dałam się jednak przekonać.

Scenarzysta Brian Michael Bendis w Infamous Iron Man #1 rozpoczął nową erę: erę Dooma, jakiego nie znacie. Ten komiks to naprawdę opowieść o początku długiej drogi, jaką super-złoczyńca będzie musiał pokonać, by stać się superbohaterem. Punktem wyjścia do tej historii stał się końcowy moment z Secret Wars, w którym największy przeciwnik Dooma, Mr. Fantastic zwraca Victorowi jedyną rzecz, której nawet magia nie pozwoliła mu odzyskać – jego twarz. Teraz czas odkupić winy.

Założenia fabularne są proste, lecz niebanalne: tam gdzie Tony Stark nie może, tam Doctora Dooma pośle! Tajemnicze? Może odrobinę, bo z każdą kolejną kartą zeszytu dowiadujemy się więcej i odkrywamy następstwa Civil War II. Nie bójcie się jednak, że ten numer coś Wam zaspoileruje, bo chociaż CW II jeszcze trwa, a akcja Infamous Iron Man rozgrywa się tuż po wszystkim, to dostajemy tylko garść informacji o tym, że wspomniany wyżej event miał dla Starka tragiczne konsekwencje (oby nie śmiertelne), a pewne zadanie pozostaje niedokończone. I tutaj pojawia się miejsca dla Victora, który wbrew ostrzeżeniom holograficznego Tony’ego, zamierza tę tajną misję sfinalizować.

Naturalnie to nie tak, że ponownie przystojny Victor zakłada garnitur i od razu staje się wzorem dżentelmena. Nie, nie, to ciągle arogancki Doctor Doom, dysponujący całą swoja siłą i mocą. To ważne, bo nie bez powodu Brian Bendis przypomina nam o tym na samym początku, kiedy we flashbacku obserwujemy spotkanie Cabal, w składzie: Dr. Doom, Loki, White Queen, Namor i the Hood. Scena ta pozwala zauważyć jeszcze jedną rzecz, mianowicie, w tej historii, oprócz głównego nurtu, dostaniemy też wątek matki Victora. Jednak samych pytań o nią Doom nie zamierza tolerować, o czym szybko przekonuje się na własnej skórze the Hood. Całość ma trochę komiczny wydźwięk, co akurat dobrze wróży tej serii, gdyż odpowiednia dawka humoru zawsze się sprawdza.

Właściwie to już po pierwszych stronach komiksu przestałam żałować, że po niego sięgnęłam, a kilka kolejnych kartek tylko mnie w tym utwierdziło. Kiedy Dr. Doom zaczął zdradzać oznaki swojego „nawrócenia”, zaliczyłam nawet tzw. opad szczeny, bo moim oczom ukazał się jeden z czołowych czarnych charakterów w Uniwersum Marvela, który niczym szlachetny rycerz (jeszcze bez zbroi) ratuje damę w opałach. Nie mniejsze zaskoczenie niż moje zaprezentowała owa dama, powiązana ściśle z S.H.I.E.L.D, a także pewien diabelski alchemik, któremu Doom w dosadny sposób pokazał, że kobiet tak się nie traktuje.

Wczytując się w każde następne słowo Victora, stwierdziłam, że chociaż nie stracił on nic ze swojej   wyniosłości, to drzemią w nim jakieś pokłady altruizmu i zaczynam go autentycznie lubić.

Tę intrygującą historię swoimi rysunkami wsparł Alex Maleev, a Matt Holingsworth dobrał do wszystkiego kolory. Problem ze stroną wizualną komiksu jest taki, że większości może się ona wydać zbyt surowa i ciemna. Mnie się jednak spodobały te mocne linie, prostota i mroczność przekazu. Taki styl idealnie pasuje do nowego wizerunku Dooma, a zimne, czarno-niebieskie kolory od razu nasuwają na myśl żelazo (ang. iron). Przy tak minimalistycznej kresce, prawdziwym majstersztykiem dla mnie jest ukazanie emocji w samych tylko oczach. Ze spojrzenia Doctora Dooma z pierwszych stron wylewa się zło i pycha, natomiast Victor von Doom ze stron ostatnich patrzy na wszystko z pewną łagodnością, spokojem i pewnością siebie, która w tym przypadku jest cecha pozytywną.

Co tu dużo mówić, Infamous Iron Man #1 to fascynująca, dynamiczna lektura, z wyrazistymi postaciami pobocznymi i doskonałym głównym bohaterem. Nie mam żadnych wątpliwości, że jednego genialnego aroganta, może zastąpić tylko drugi z podobnie wielkim ego. Victor von Doom na ostatnich stronach tego zeszytu zakłada zbroję i oznajmia: I will be Iron Man – a ja się z nim zgadzam. Czekam na kontynuację „Niesławnego” Iron Mana, czekam na Iron Dooma.


Autorka: Zireael

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 Komentarze
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x