„Marvel’s Guardians of the Galaxy” (PC/Steam) – Recenzja
Marvel’s Guardians of the Galaxy: Deluxe Edition (PC/Steam)
Strażnicy, zbiórka!
Marvel’s Guardians of the Galaxy to najnowsza gra od studiów Eidos-Montréal oraz Square Enix. Tytuł miał swoją premierę pod koniec października (2021). Jednak ze względu na to, że poprzednia gra wspomnianych firm – Marvel’s Avengers – zebrała bardzo (BARDZO) mieszane opinie, Strażnicy Galaktyki już od momentu zapowiedzi, zmagali się z dość negatywnym nastawieniem środowiska graczy. Nikt nie wierzył w to, że produkcja ta może się udać, i że będzie coś warta…
Jakże ogromne było zdziwienie chyba wszystkich, gdy Internet zatrząsł się w posadach od pozytywnych recenzji gry ze Star-Lordem, Gamorą, Draxem, Rocketem i Grootem w rolach głównych. Wystarczy sprawdzić sobie takie portale, jak choćby MetaCritic (PC – 78%, PS5 – 81%, Xbox Series X/S – 84%) , IGN (8/10), PCGamer (70/100) czy Gamespot (7/10). Wiadomo, że jedna recenzja nie czyni gry od razu dobrą, ale w tym wypadku mamy do czynienia z ich pokaźną ilością. Nowa gra ze Strażnikami Galaktyki to bowiem największe, pozytywne, zaskoczenie tego roku i zdaje się, że nie tylko dla mnie. Sprawdźmy zatem wspólnie, jak całość prezentuje się w wersji na komputery osobiste (PC / Steam) z podpiętym doń padem od Xboxa Series X/S. W tym miejscu chciałem jeszcze zaznaczyć, że grę (w edycji Deluxe) otrzymałem od jej polskiego dystrybutora, czyli firmy CENEGA, za co jestem niebywale wdzięczny.
W przeciwieństwie do Marvel’s Avengers, gdzie tytułowa drużyna znana jest na całym świecie, tutaj obejmujemy dowodzenie nad składem Strażników w momencie, gdy ci nie są jeszcze znani, a prawdę mówiąc, to nie zna ich praktycznie nikt. Przynajmniej nie jako drużynę, a co najwyżej poszczególne jednostki. Nie mają oni na koncie zbyt wielu udanych misji czy wykonanych zleceń, wcale nie szczycą się też jakąś ogromną profesjonalnością w oferowanych usługach. Jako drużyna działają bowiem od niedawna, przez co sami nie znają się jak łyse konie i dopiero odkrywają zarówno swoje charaktery, jak i to, co ich dzieli i łączy. To właśnie graczom powierzono to zadanie, aby z grupki indywidualistów zbudować znany na całą galaktykę team kosmicznych awanturników, zawiązując przy okazji bliskie relacje pomiędzy nimi. I wiecie co? Taki koncept sprawdza się tu znakomicie, bo dzięki temu graczom (a przynajmniej mi) łatwiej jest identyfikować się z postaciami.
Wiecie co jeszcze zdaje tu egzamin? Fabuła. Która nie odkrywa przed graczem wszystkich kart od samego początku. W tym wypadku idziemy po nitce do kłębka, jak w dobrych opowieściach detektywistycznych. Na początku nie wiemy, kto jest głównym złym, co zrobił, co planuje i dlaczego. Nie wiemy w sumie nic. Po prostu zaczynamy od rzeczy mniejszych, aby stopniowo stawiać czoła trudniejszym wyzwaniom i przeciwnikom, rozwijając kolejne wątki i odkrywając dalsze aspekty opowieści. Renomę budujemy zasadniczo od zera. Naprawdę, nie chcę wdawać się tu w jakiekolwiek spoilery, aby nie psuć zabawy.
W trakcie całej rozgrywki poznajemy zarówno samych Strażników (szczególnie Star-Lorda, który stoi w centrum opowieści, jako jej protagonista i właśnie nim sterujemy), jak i postaci poboczne, które są z nimi jakoś związane (przykładowo Korpus Nova, posługujący się telepatią pies Cosmo z byłego ZSRR czy empatka Mantis). Jakąś część historii trzeba sobie też doczytywać w tzw. archiwum, do którego mamy dostęp z poziomu menu. To, jak i wiele innych czynników sprawia, że dostajemy tu ogromny, jeśli nie gigantyczny, kosmologiczny świat, który tętni życiem. Tylko i wyłącznie od nas zależy, jak będziemy go odbierać. Możecie bowiem rozkoszować się każdym jego aspektem lub po prostu speedrunować kolejne etapy.
Sami odkryjcie swój styl, sami znajdźcie sposób, w jaki chcecie odbierać wszechświat Strażników, i w końcu sami odkryjcie, w jaki sposób chcecie prowadzić Guardiansów, aby z zera dobić do rangi bohatera (a raczej bohaterów).
Marvel’s Guardians of the Galaxy to single-playerowy (przeznaczony dla jednego gracza i bez kooperacji) Action RPG pełną gębą. Mi najbardziej przypomina pewien cykl gier również od Square Enix, a mianowicie serię Final Fantasy (z naciskiem na część XV z roku 2016), czyli najbardziej flagowy produkt tej firmy. Dlaczego? Składa się na to kilka aspektów. Jednym z nich (oprócz wbijania wyższych poziomów i odblokowywania coraz to nowszych umiejętności) jest sposób budowania postaci i opowieści, w jakiej biorą oni udział.
Wszystko kręci się głównie wokół jednej postaci, a reszta bohaterów pomaga mu w tym, co akurat jest do zrobienia, co nie oznacza, że poświęca im się tu mniej czasu. Co to, to nie, ponieważ również i oni z biegiem czasu oraz rozwojem emocjonalnym opowiadają nam o sobie coraz więcej, dzięki czemu poznajemy ich coraz bardziej. Każda postać jest tutaj inna. Po prostu trzeba było wybrać kogoś, kto będzie stał w samym środku i udźwignie rolę głównego bohatera.
Star-Lord/Peter Quill to gość, który nigdy jakoś specjalnie nie dojrzał, a przy tym zatrzymał się w okresie ziemskich lat osiemdziesiątych. Gamora to ktoś, kogo określiłbym mianem ambiwertyka. Przez większość czasu jest skryta, jednak są momenty, gdy na wierzch wychodzi jej dziksza i głośniejsza strona. Drax to typ, który po prostu nie rozumie przysłów, ironii i sarkazmu, odbierając wszystko dosłownie, przez co dochodzi do wielu zabawnych sytuacji. Oprócz tego jest on wielbicielem wszelkiego rodzaju walk i bitew oraz agresywnego rozwiązywania większości konfliktów. Rocket to zafiksowany na punkcie technologii i mechaniki „gość”, który drze, dosłownie „drze mordę” na każdego o byle bzdet i najchętniej chciałby, aby wszystko było robione tak, jak on by sobie tego życzył. Groot to z kolei życzliwy i uprzejmy kolos, którego oprócz drużynowego szopa, nie rozumie kompletnie nikt. To właśnie z tej zgrai przyjdzie nam ulepić zgraną drużynę, a uwierzcie mi, nie jest to łatwe zadanie.
W wielu sytuacjach i rozmowach będziemy zmuszeni do stanięcia za jedną lub drugą osobą. I choć nie każdy wybór ma tutaj jakieś kolosalne znaczenie, bywają sytuacje, gdzie ktoś wypomina nam to, jak coś zostało załatwione. Nigdy nie będzie tak, że wszyscy będą z danej decyzji zadowoleni, a czasu na podjęcie decyzji w trakcie dialogów nie ma wiele, bo raptem jest to kilka sekund, ale to jest w tym chyba najlepsze, bo dzięki temu czujemy, że mamy realny wpływ na rozwój sytuacji i naszej paczki. Nawet jeśli jest to tylko iluzja wyboru, ja naprawdę lubię być tak okłamywany, bo zwyczajnie cenię sobie spędzanie czas z dobrze napisanymi postaciami.
Kolejną rzeczą, która przypomina mi Final Fantasy XV, jest system walki. W trakcie potyczek kontrolę obejmujemy tylko i wyłącznie nad Peterem, który preferuje raczej styl dystansowy z użyciem swoich blasterów, aniżeli walkę w zwarciu, jednakże nie jest też tak, że na resztę członków drużyny nie mamy żadnego wpływu. Przeciwnie, w dowolnym momencie możemy wybrać z dostępnego menu konkretną umiejętność danej postaci, którą chcielibyśmy, aby wsparła nas w trakcie bitwy. Fakt, nie jest to pełna kontrola nad innym Strażnikiem, ale ja jakoś specjalnie nie odczuwałem takiej potrzeby w trakcie zabawy. Wiem, że o ten aspekt gry były chyba największe zarzuty, no bo jak to tak, gra z Guardiansami, a biegać możesz tylko Star-Lordem? Nie godzi się przecież. Szczerze? Nie wiem, czy się nie godzi. Osobiście nie uważam, aby był to jakiś brak (aczkolwiek rozumiem, że dla kogoś może być to minus), bo przez całą grę idziemy do przodu cała ekipą. Mało tego, są momenty, kiedy musimy użyć specjalnej zdolności którejś postaci, żeby móc przejść dalej na danym etapie.
Tu warto jeszcze dodać, że walki nie nużą, bo każda taka może być twoją ostatnią. Na każdego przeciwnika wymagana jest inna strategia i będziemy musieli zastosować inne metody. Zwyczajnie wbijanie się „na chama” w środek grupy, kończyć się będzie raczej natychmiastowym zgonem Petera i odpaleniem ostatniego checkpointu (najczęściej sam początek walki). Dlatego do walk należy podejść z głową. Tak czy siak, ten aspekt rozgrywki to prawdziwy fun w czystej postaci. Jest dynamicznie i z przytupem, i… raczej będziecie potrzebować pada, bo nie wyobrażam sobie, że ktoś ogrywa ten tytuł z użyciem klawiatury. Połowa radochy z gry odpada z miejsca, a palce połamiecie w przypadku bardziej wymagających starć. Bez żartów.
No właśnie, etapy, do których wyżej nawiązałem… Jeśli nastawiacie się na otwarty świat, to możecie o tym zapomnieć. Marvel’s Guardians of the Galaxy to gra, która skonstruowana jest raczej ze sporych, ale wciąż zamkniętych etapów. Coś jak w przypadku Star Wars: Jedi Fallen Order (które swoją drogą bardzo cenię i szanuję). Nie spędzicie na jednej mapie kilkunastu godzin, bo zwyczajnie nie ma na czym, aczkolwiek każdy etap posiada kilka odnóg, gdzie poukrywano konkretne „znajdźki”, mogące zawierać przykładowo materiały do craftingu, kolejne pliki tekstowe, które wylądują w archiwum czy upragnione i uwielbiane przez każdego gracza skórki. Tych jest multum, więc będziecie mogli sobie wybrać, czy chcecie zasuwać Strażnikami, których dali nam twórcy gry, tymi z komiksów, czy tymi filmowymi (MCU).
Na co jeszcze warto zwrócić uwagę? Choćby na to, że Marvel’s Guardians of the Galaxy to osobne uniwersum, a nie rozwinięcie czy alternatywna wersja komiksów i/lub filmów. Pewne aspekty historyczne, światowe i osobowościowe różnią się od swoich pierwowzorów. Pamiętajcie zatem, że ten Peter czy ta Gamora to nie te same postaci, które poznaliście w filmach Marvela lub czytaliście o nich w komiksach. To inne postaci, z tymi samymi imionami, które mogą mieć (choć wcale nie muszą) te bądź inne cechy podobne.
Nie można mówić o Strażnikach Galaktyki bez wspomnienia o fantastycznej ścieżce dźwiękowej z całą gamą klasycznych utworów rockowych na licencji (Joan Jett, Europe, Starship, Twisted Sister, Billy Idol, A-ha, Tears for Fears, Blue Oyster Club, Rick Astley, Mötley Crüe, KISS czy Pat Benatar). Jeśli kawałki takich wykonawców nie zagrzeją Was do walki, to szczerze mówiąc, nie wiem, co mogłoby dać radę. Spokojnie! Utwory na licencji to nie jedyna rzecz, jakiej tu uświadczycie, bo na potrzeby gry stworzono także osobny soundtrack, w tym naprawdę mocarny kawałek Zero to Hero fikcyjnego zespołu Star-Lord, którym „growy” Peter bardzo mocno się inspiruje.
Na końcu chciałbym jeszcze dodać, że Marvel’s Guardians of the Galaxy wizualnie prezentuje się przepięknie. Opcje graficzne w moim wypadku ustawione zostały na poziom Ultra i zaprawdę powiadam Wam, na moje gałki oczne spłynął sam miód. Ilość detali przytłacza. Już dawno nie miałem możliwości cieszenia się tak prezentującą się oprawą wizualną. Włosy, rośliny, promienie światła, tła i cała reszta szczegółów robią kolosalne wrażenie. To samo mogę powiedzieć o optymalizacji, która w tym wypadku „dowozi”. Nie miałem jakichkolwiek problemów ze spadkami klatek na sekundę, freezami czy jakimkolwiek crashami czy wyrzucaniem do pulpitu. Wszystko działa płynnie i zachęca do dalszej gry. Nie wiem, co prawda, jak sprawa ma się w przypadku wydań na inne platformy, ale patrząc na oceny i recki, jest raczej tak samo dobrze, albo i lepiej.
Marvel’s Guardians of the Galaxy to tytuł AAA z najwyższej półki, który moim zdaniem dopracowano pod każdym względem. Krytyk ze mnie żaden, ale graczem jestem od dawna, więc z nieukrywaną przyjemnością mogę powiedzieć, że tytuł nie znudził mnie ani razu, nawet na chwilę. Świat jest ciekawy, historia wciąga, postaci mają głębię i łatwo się z nimi lub częścią z nich utożsamić, walka sprawia tonę radochy, muza rozgrzewa od środka, a grafika oczarowuje. Nie wiem do czego mógłbym się tutaj przyczepić, ale jeśli baliście się powtórki z Avengers, to już nie macie się czego obawiać, bo Strażnicy Galaktyki są definicją cyfrowej space-opery w najlepszym wydaniu, którą każdy odbierze na swój sposób.
Autor: SQ
Recenzencką kopię gry otrzymaliśmy dzięki uprzejmości jej polskiego dystrybutora – firmie Cenega. Jeśli recenzja przekonała Was do zakupu – tytuł możecie nabyć tutaj (PC), tutaj (PS4/5) lub tutaj (Xbox One / Series X/S).