„Silver Surfer: Przypowieść” – Recenzja

Silver Surfer: Przypowieść (Stan Lee, Jean ‘Moebius’ Giraud, J.M. DeMatteis, Ron Garney)
W otchłani przypowieści.

Z tym, na dodatek pierwszym przecież, numerem Mega Komiks w Polsce był nie lada problem. Najpierw, po tym, jak zakończono wydawanie Mega Marvela, którego rolę miał przejąć, przez długi czas na pojawiał się na sklepowych półkach, a kiedy wreszcie wyszedł, okazało się, że nie istnieje. Jakim cudem? Oto bowiem, choć ukazał się jako nr 1/99, wydawnictwo wydając potem drugi Mega Komiks z numerem 3/99 twierdziło, że coś takiego jak 1/99 nigdy się nie ukazało. Ale skoro ja go mam, jak i wielu innych fanów komiksów w Polsce… Cóż, TM-Semic nie takie błędy w swej karierze popełniało. Teraz, ponad dwie dekady później, wracam do całej opowieści, w oczekiwaniu na jej wznowienie w tomie Silver Surfer: Przypowieści, który niedługo trafić ma na sklepowe półki. A jest czekać na co, bo ta historia Stana Lee to kawał rewelacyjnego komiksu, który spodoba się nie tylko miłośnikom superhero.

W pierwszej opowieści Silver Surfer musi stawić czoła Galactusowi, który przybył na Ziemię. Zjadacz światów kiedyś co prawda obiecał wprawdzie, że nie tknie planety, ale nie oznacza to, że nie ma wobec niej żadnych planów. Nie niszczy świata, ogłasza się jedynie bogiem i pozwala ludziom na wszystko,  a ci sami zaczynają gotować sobie apokalipsę. Surfer postanawia powstrzymać swego dawnego pracodawcę…

Silver Surfer

W drugim komiksie natomiast (stanowiącym wstęp do Heros Return z Mega Komiks 3/99) Surfer powraca na Ziemię z tułaczki po wszechświecie by odnaleźć utraconą duszę. Nie jest to jednak świat, jaki zna. Większość ziemskich superbohaterów zniknęła, a spotkania z dawnymi znajomymi zdają się być obojętne naszemu bohaterowi. Czy zdoła odnaleźć siebie, zanurzając się w odmęty własnej przeszłości i jestestwa?

Przyznam szczerze, że postaci Surfera nie lubiłem nigdy. Bohater, który na desce surfingowej przemierza wszechświat? Litości… Muszę jednak przyznać, że Przypowieść to komiks, który potrafi pozbawić czytelnika wszelkich uprzedzeń do tej postaci. Komiks pełen emocji, oferujący co prawda akcję, ale stonowaną, skupiony na psychologii postaci i niesamowitym klimacie. To jednocześnie satyra na nas samych i religijnych przywódców potrafiących porwać tłumy, ale rzadko do czegoś dobrego. Do tego dochodzą rysunki europejskiego mistrza Moebiusa, znanego choćby z serii Blueberry. Rysunki uproszczone, ale robiące wielkie wrażenie, także dzięki ograniczonym barwom, utrzymanym w tonacji sepii. W skrócie: rewelacyjny komiks dwóch wielkich artystów, przygnębiający, ale i pełen nadziei.

Silver Surfer

Po czymś takim druga opowieść, choć robił ją przecież J.M. DeMatteis, któremu zawdzięczamy genialne Ostatnie łowy Kravena nie robi już takiego wrażenia. Surfer miota się, szukając samego siebie, ale chociaż brzmi to ciekawie, niewiele z tego wynika. W chłodnym świecie pozbawionym bohaterów jedynie sceny sentymentalne robią jakieś wrażenie, jednak sam główna oś fabularna, jak i retrospekcje z czasów, gdy Surfer był jeszcze Norrinem, okazują się wysilone. Całość zaś, łącznie z przeciętnymi ilustracjami młodego wówczas Rona Garneya, który nie operował zbyt ciekawym ani wyrazistym stylem, wypada dość miałko i nie do końca przekonuje. Potencjał był, sam w sobie zresztą „W otchłani duszy” to całkiem przyzwoity komiks, ale nie po lekturze Przypowieści.

I to dla niej warto po ten komiks sięgnąć, nawet jeśli dzieło DeMatteisa mielibyście zupełnie zignorować. Do tego dochodzi ciekawy dodatek w postaci opowieści o powstawaniu Przypowieści i galerii szkiców Moebiusa. Za TM-Semic podobne bonusy były wielką rzadkością i to też należałoby docenić.


Autor: WKP

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Diziti

Nie wiem za co można nie darzyć sympatią Silver Surfera. Przecież to taki miły super-bohater. Stać w jednym szeregu z Galactusem…

1
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x