„Avengers Assemble Alpha #1” (2022) – Recenzja
Avengers Assemble Alpha #1 (2022)
Avengers, Avengers i Avengers
Z Jasonem Aaronem mam tak, że kiedy czytam jego komiksy, odnoszę najczęściej wrażenie, że albo ma za dużo pomysłów, lecz nie talentu by je przekuć, albo ma ich za mało i na siłę dopełnia branymi zewsząd wątkami. Ewentualnie po prostu robi sobie jaja, że w ogóle nadaje się do pisania, a gdy coś czasem mu wychodzi, wychodzi na zasadzie tej małpy, co dzieła Szekspira by popełniła. I tak tu właśnie jest. Takie pomieszanie z poplątaniem, jakby nie wiedział, gdzie skończyć, a dodatkowo fabularnie ubogie, jakby pomysłu nie miał. I jakoś to jeszcze tak podane, że czasem jest w tym coś więcej. Częściej jednak docenia się tu jedynie ilustracje. Oto zeszyt Avengers Assemble Alpha #1.
Uniting The Avengers, Avengers Forever and Avengers OF 1,000,000 BC in an epic saga that forms the capstone to Jason Aaron’s era on Avengers! From throughout time and the far corners of the Multiverse, the Mightiest Heroes of All the Earths are assembling as never before for a battle beyond all imaging. A war that will take us from the prehistoric beginnings of an Earth under assault by the greatest villains who’ve ever lived to the watchtower that stands at the dark heart of the all and the always, where an army of unprecedented evil now rises. The biggest Avengers saga in Marvel history begins now.
W ostatnich latach naprodukował Aaron tych opowieści całe multum, a w nich jeszcze więcej wątków. Czasem to prostował, ale jeszcze częściej komplikował. Kiedy pisał Thora, na warsztat wziął wątki, jakich w serii było wiele, dorzucił zabawy z czasem i nieźle mu to wyszło. Tu zrobił dokładnie to samo i wyszło mu przeciętnie, a momentami słabo. Są w serii przebłyski, tak samo jak przebłyski są w samym komiksie, ale reszta… No taki chaos, bez polotu. A ten chaos dziwi, bo akurat fabularnie nie ma tu nic skomplikowanego.
A Aaron ciągnie to wszystko dalej, niby do finału, ale czy to taki kończący finał będzie, to się okaże. A czy on nad tym panuje, czy nie zapomniał co sam robił i nie pogubił się w tym wszystkim? Od pewnego czasu szczerze w to wątpię. Choć nadal czyta się to szybko, lekko i przyjemnie. Tak niewymagająco, jak je się fast fooda. Fajnie się też patrzy na to wszystko. Ale zawód jest. I jest nadzieja – może jeszcze to wszystko uratuje ktoś?
Autor: WKP