„Thanos #1” (2019) – Recenzja
Thanos #1 (2019)
W związku z tym, że o Thanos jest ostatnio jeszcze sławniejszy (m.in. dzięki filmowi Avengers: Endgame, który można już oglądać w kinach), postanowiłam sięgnąć po najnowszy komiks od Tini Howard, który skupia się właśnie na postaci Szalonego Tytana, a poniekąd także Gamory. Rzadko stykam się z opowiadaniem ukazanym z perspektywy złoczyńcy, tym bardziej więc chciałam się przekonać, jak to wygląda w świecie komiksowym. Czy było warto sięgnąć po nowiutki zeszyt?
Gamora znajduje się na pewnym statku kosmicznym. Nadaje wiadomość do nieznanej jednostki i streszcza swoje życie u boku swojego przyszywanego ojczyma, czyli Thanosa. Opisuje jej życie, które pełne było bólu, cierpienia i strachu. Jej cały dom został zniszczony przez Tytana, bo takie miał widzimisię. Została porwana i wyszkolona na największą zabójczynię w Kosmosie. Wszystkie rzezie, które z taką obojętnością Thanos przeprowadzał, miały jedynie na celu przypodobanie się Śmierci. Jak to się stało, że Szalony Tytan nie zabił Gamory? Czego chce od niego Śmierć? A może czego on chce od niej?
Thanos to naprawdę straszny złoczyńca. Bywa nieprzewidywalny, wybuchowy i agresywny, a z drugiej strony zabija z taką obojętnością i spokojem, beż żadnych skrupułów. Żeby przypodobać się dość wybrednej Śmierci potrafi nawet mordować własną załogę. Wiedziałam, że z miłości robi się głupie czy irracjonalne rzeczy, ale Thanos przebija wszystko. Jedna scena szczególnie utkwiła mi w pamięci, [SPOILER] szczególnie, gdy pozbawia życia małe dziecko. Ten moment po prostu mnie przeraził i wzruszył, i choć zdaję sobie sprawę, że Gamora przeżyła, bałam się o nią. Zastanawia mnie w jakim kierunku potoczy się jego historia i czy w końcu osiągnie zamierzony cel, zanim wybije wszystkie istoty we Wszechświecie.
O dziwo spodobały mi się sceny, gdy załoga sobie gawędzi czy po prostu się bawi. Miło jest zobaczyć Proximę Midnight czy początkującego w swoim fachu Ebony Mawa, wspólnie grających w karty lub po prostu rozmawiających o tym, jak bezwysiłkowe mordowanie jest nudne i mało satysfakcjonujące. Takie małe i niby mało znaczące sceny, a jednak przyjemnie się je czytało i mam nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej.
Za stronę graficzną pierwszego woluminu serii Thanos odpowiada Ariel Olivetti, a za kolorystykę Antonio Fabela. Jeśli chodzi o kreskę czy barwy, to nie mam żadnych zastrzeżeń. Mimika twarzy bohaterów jest bardzo autentycznie ukazana, a kolory są wyraziste i całkiem jasne, skontrastowane z mrocznym tłem opowiadania. Jedynym aspektem, do którego mogłabym się przyczepić, to sposób rysowania akcji na drugim planie. Chwilami postaci wydają się bezkształtnymi plamami, a ich twarze przypominają emotki na Facebooku. Niby nie jest to najważniejszy wizualny element, ale czasami rzuca się w oczy.
Uważam, że pierwszy zeszyt Thanosa to bardzo dobry początek. Ciekawi mnie, jak autorzy ukażą miłosne podboje Thanosa, próbującego zdobyć serce Śmierci (to brzmi dosyć dziwnie…) oraz losy obecnej Gamory, która streszcza swoje losy. Jakie ma plany, dokąd leci, komu opowiada historię swojego dzieciństwa. Jest sporo niewiadomych, dlatego z zainteresowaniem czekam na kolejny zeszyt. Myślę, że warto pozostać przy tym cyklu.
Autorka: Rose (Vombelka)