„Venom” (Tom 1) – Recenzja
Venom (Tom 1)
Venom to pierwszy od kilku miesięcy komiks, który nie tyczy się mojej pracy magisterskiej (obronionej z sukcesem, dzięki Bogu!), także tym bardziej ucieszyłam się, że miałam przyjemność zapoznać się z tym ogromnym tomiskiem. W końcu album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach Venom #1-12, więc jest to dosyć pokaźna lektura. Ponieważ nigdy nie czytałam żadnego komiksu o Venomie, do czego aż wstyd się przyznać, postanowiłam, że najwyższy czas się poprawić i poeksplorować mroczniejsze zakątki uniwersum Marvela. Czy opowieść od Donny’ego Catesa spełniła swoje zadanie?
Pod Nowym Jorkiem budzi się przedwieczny koszmar! Kosmiczny symbiont, z którym połączył się były reporter Eddie Brock, zaczyna popadać w obłęd. Para jednak nadal przemierza nocne miasto i strzeże niewinnych jako śmiertelnie groźny Venom… przynajmniej do czasu, aż na jej drodze staje monstrum sprzed narodzin świata! Wkrótce też wychodzi na jaw, że aby uratować swojego „drugiego” od szaleństwa, Eddie musi stawić czoło Otchłani, przed którą uciekał całe życie – w przenośni i… dosłownie. Tylko czy jest gotów poznać mroczną prawdę o pochodzeniu symbiontów?
Eddie Brock to „uciekinier samotności”, jeśli miałabym podsumować tę postać. Owszem, komiks w większości obfituje w sceny walk, obślizgłe i brutalne momenty pożogi, mnóstwo kłów i lejącą się ze wszystkich stron krew. To jest fajne, ciekawe i dawno nie czytałam czegoś tak mrocznego, co jednocześnie odpycha i przyciąga. Niemniej wydaje mi się, że głównym przekazem tego opowiadania, poza ukazaniem okrucieństwa Knulla i jednak żałosnego losu wszystkich symbiontów, jest dołująca perspektywa samotności. Eddie tak bardzo boi się stracić Venoma, jego jedynego kompana, że jest w stanie ryzykować własnym zdrowiem i życiem, by zatrzymać go przy sobie. Z drugiej strony mamy Venoma, który, będąc świadom szkód, jakie wyrządza w życiu Eddiego, przylega do niego tak silnie, że wymazuje Brockowi tragiczne wspomnienia, aby tamten mógł przy nim zostać. Taka toksyczna wydaje się być ta ich relacja, ale wynika ona z ogromnego poczucia samotności. Eddie został opuszczony przez ojca, dziewczynę, stracił wszystko co miał i trzymał blisko serca. Venom również nie ma lekko i często chcąc czynić dobro, dopuszcza się okrucieństw. Myślę, że ta tematyka szczególnie może rezonować z wieloma czytelnikami, którzy wciąż mierzą się z pandemiczną izolacją, czy znajdują się w toksycznych relacjach.
Mało tego, sama fabuła jest dosyć nietypowa i nie jestem do końca pewna, czy mi się podoba. Z jednej strony poznajemy genezę wszystkich symbiontów, z drugiej historię Eddiego oraz Venoma, a wszystko to okraszone jest morderczymi pojedynkami (jak wspomniałam wyżej: krew, kły i połamane kości) i wieloma zwrotami akcji, których się nie spodziewałam. Sam klimat jest hiper mroczny, bardzo przytłaczający i ciężki. Nie ma ani jednej zabawnej sceny, śmieszków, comic reliefów, ani chwili oddechu od tej gęstej atmosfery. Ten klimat właśnie z jednej strony mnie dobijał, bo nie odczuwałam cienia nadziei, a z drugiej niesamowicie mnie wciągnął i wręcz czekałam na to, co wydarzy się na końcu. Spodobało mi się to, jak skrajne można mieć odczucia względem jednego komiksu.
Za stronę graficzną Venoma odpowiadają Ryan Stegman, Iban Coello oraz Joshua Cassara, a za kolorystykę Frank Martin, Andres Mossa i Rain Beredo. Kreska prezentuje się znakomicie, aczkolwiek niektóre ujęcia czy sceny akcji są dla mnie dość niewyraźne. Niemniej większość kadrów jest tak pięknie ukazana, że można by powiesić je na ścianie w formie obrazu w złotej ramie. Nie żartuję. Całość dopełnia intrygująca paleta barw, którą ciężko mi nawet opisać. Oczywiście dominują czerwienie, szarości, czernie, ale też taka wyblakła, jasna żółć, która potęguje depresyjny nastrój.
Bardzo podoba mi się, że komiks zawiera w środku mnóstwo ciekawych alternatywnych okładek, które prezentują się prze-epicko i stanowią ciekawe uzupełnienie procesu tworzenia zeszytu pod kątem wizualnym. Oprawa z kolei jest średnio twarda, co ułatwia czytanie i jednocześnie gwarantuje, że rogi się nie pokrzywią. Kartki są twarde i śliskie, co tylko sprzyja kartkowaniu i szybkiej lekturze. Czcionka jest w większości czytelna, a tłumaczenie w wykonaniu Zofii Sawickiej trzyma poziom, mimo że kilka razy coś mi się nie zgadzało. W ogólnym rozrachunku jestem jednak zadowolona, a sama wiem, jak trudno czasami zmierzyć się z przekładem tekstu na język polski.
Summa summarum, Venom to świetne opowiadanie, chociaż trzeba mieć na uwadze, że nie wszystkim może się spodobać, zważywszy na sporą ilość brutalnych scen, ogromny dramatyzm i ogólnie smutną treść historii. Nie uraczycie tutaj dowcipów, chyba że na krótką chwilę chcecie ujrzeć Spider-Mana. Ponadto bardzo dużo tu akcji, różne wątki przeplatają się między sobą i momentami można się pogubić, co się dzieje naprawdę a co w głowie Brocka. Tak czy siak, komiks jest warty swojej ceny, czyli 69,99 zł, i ja osobiście polecam zakup, bo co jak co, ale tak pięknie wizualnie dopracowanego komiksu dawno nie widziałam.
Autorka: Rose (Vombelka)
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja Was przekonała do zakupu – opisywaną serię/tom możecie nabyć tutaj.
Ja się też zastanawiam nad kupnem. Ale cena w poszczególnych księgarniach internetowych jest zdecydowanie niższa. I trzeba dodać. Że zalicza się ów komiks. Do najnowszej linii czyli Marvel Fresh. Pozdrawiam wszystkich fanów Venoma.