„Czarna Wdowa” (2021) – Recenzja

Czarna Wdowa

Ze względu na związane z trwającą pandemią ograniczenia na premierę nowego filmu spod szyldu Marvel Cinematic Universe musieliśmy czekać aż dwa lata. Pierwszą propozycją Marvela, która miała zakończyć tę blockbusterową posuchę, jest Czarna Wdowa, czyli solowa produkcja o tytułowej bohaterce ze Scarlett Johansson w roli głównej. 

Film ten przenosi nas do czasów krótko po wydarzeniach z filmu Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów, kiedy to Natasha Romanoff i kilku innych członków Avengers musiało przenieść się do podziemia w obawie przed aresztowaniem za wyrażenie sprzeciwu wobec Porozumienia z Sokovii. Mamy zatem okazję prześledzić losy Natashy, która po wyjeździe ze Stanów Zjednoczonych musi zmierzyć się nie tylko z depczącymi jej po piętach agentami Thaddeusa Rossa, lecz też z własnymi demonami przeszłości, które po latach postanawiają o sobie przypomnieć. 

Czarna Wdowa

Osobiście muszę przyznać, że nie miałam wobec tej konkretnej produkcji zbyt wielkich oczekiwań. Zwiastuny nie przyciągnęły mojej uwagi na tyle, żebym jej jakoś wyjątkowo wyczekiwała. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie czułam się zbyt przywiązana do samej postaci Black Widow. Owszem, najnowsze produkcje dodały jej nieco więcej charakteru, a jej śmierć w Avengers: Endgame dla wielu widzów była naprawdę poruszająca. Mnie, niestety, nie dotknęła ona tak, jak twórcy zapewne tego nie oczekiwali, na co wpływ mogło mieć też to, że nie dano nam okazji na pożegnanie jej w sposób, w jaki żegnaliśmy Iron Mana. 

Może te niewielkie oczekiwania, może ten niedosyt, który poczułam po uśmierceniu bohaterki, a może oba te czynniki razem wzięte sprawiły, że po seansie Czarnej Wdowy opuściłam kino zadowolona. Nie wniebowzięta, nie przekonana o tym, że to film zupełnie pozbawiony wad, ale zadowolona i usatysfakcjonowana, bo dano mi szansę na spędzenie naprawdę przyjemnych ostatnich dwóch godzin z Black Widow Scarlett Johansson i faktyczne pożegnanie się z tą bohaterką. Szkoda, że tak późno, bo z pewnością wielu osobom już sam fakt, że Marvel zdecydował się na prequel, nie przypadnie do gustu.

Sam początek produkcji zapowiada się naprawdę intrygująco. Klimat pierwszych kilkunastu minut przygotowuje nas na naprawdę porządny i trzymający w napięciu film akcji, może nawet z domieszką thrillera. Niestety, z czasem fabuła dość mocno zwalnia i choć jest to jak najbardziej zrozumiałe, bo bohaterowie potrzebują nieco więcej czasu na spokojną rozmowę, w ogólnym rozrachunku ta dysproporcja tempa dla mnie wypada niezbyt korzystnie. 

Czarna Wdowa, Red Guardian

Podobnie jest zresztą z samym tonem filmu. Jak wcześniej wspomniałam, na początku atmosfera jest naprawdę gęsta. Znając jednak produkcje filmowe Marvela, można domyślić się, że prędzej czy później pojawi się w nich, charakterystyczny już dla tego uniwersum, humor. Ogólnie rzecz biorąc, nie mam nic przeciwko temu, by tutaj on również występował. Problem jednak w tym, że zdaje się być go po prostu zdecydowanie za dużo. 

A jeśli już o humorze mowa, warto wspomnieć o nowych bohaterach, których ten film wprowadził do uniwersum. Jednym z nich jest Red Guardian, który, choć twórcy dość mocno starali nam się pokazać głębie i pewien tragizm tej postaci, ostatecznie stał się głównie comic reliefem. I to takim comic reliefem, którego spokojnie moglibyśmy porównać do tego jednego pijanego wujka, którego większość z nas miała okazję spotkać kiedyś na rodzinnej imprezie. To postać, która może bawić i zapewne części widzów do gustu przypadnie, ale dla mnie jednak w tych śmieszkach po prostu przeszarżowano, przez co Red Guardian ostatecznie wyglądał dla mnie jak bohater doklejony do tej historii z zupełnie innego filmu. Jest mi z tego powodu nieco przykro, bo David Harbour to aktor, któremu nie brakuje charyzmy, co pokazuje także tutaj, ale czuję w tej postaci ogromny potencjał, który został po prostu zmarnowany. 

Czarna Wdowa, Natasha, Yelena

Na pochwałę zasługuje natomiast kreacja Florence Pugh, która wciela się w Yelenę Belovą, najbliższą Natashy inną Czarną Wdowę. Przed seansem obawiałam się, że twórcy mogą pójść na łatwiznę i zrobić z Yeleny po prostu Natashę 2.0. Od początku można się było bowiem domyślać, że będzie to jedna z tych bohaterek, która pozostanie w uniwersum na dłużej. Jak się jednak okazało, Yelena to naprawdę ciekawa bohaterka, która pomimo tego, że w dzieciństwie przeszła przez te same traumatyczne sytuacje w Czerwonym Pokoju co Natasha, ma swoją własną, odrębną osobowość i już ten jeden film dał nam okazję ją poznać i polubić. Sama jej relacja z Natashą również jest dla mnie jednym z ciekawszych wątków tego filmu – ich początkowa nieufność, stopniowe oswajanie ze sobą i właśnie te wyraźne różnice w ich charakterach naprawdę robią robotę. Bardzo mocno czekam na to, co jeszcze Florence Pugh pokaże nam w swojej dalszej przygodzie z MCU. 

Warto także poświęcić moment, by porozmawiać o Taskmasterze. Przede wszystkim, ogromnie żałuję, że zdecydowano się na umieszczenie tego złoczyńcy akurat w solowym filmie o Black Widow. Wiem, że w komiksach jest on mocno powiązany właśnie z tą postacią, jednak, biorąc pod uwagę jego umiejętności, zdecydowanie lepiej sprawdziłby się on w produkcji grupowej, gdzie musiałby dopasowywać swój styl walki do wielu różnych bohaterów walczących na różne sposoby. Niestety, tak się jednak nie stało i pozostały nam jedynie drobne smaczki w postaci Taskmastera losowo przyjmującego bojową pozę Black Panthera lub strzelającego z łuku jak Hawkeye. Samo rozwiązanie kwestii tożsamości Taskmastera natomiast okazało się ciekawe i nie mam co do niego szczególnych zastrzeżeń, aczkolwiek zakończenie tego wątku wskazuje, że raczej moja wizja tego złoczyńcy w starciu z innymi Avengersami się nie sprawdzi. Chociaż, kto wie. 

Czarna Wdowa, Taskmaster

Na sam koniec pozostały kwestie techniczne, które, no cóż, również są mocno marvelowe. W filmie nie brakuje spektakularnych scen akcji, z pościgami i wybuchami w roli głównej. I o ile pościgi wizualnie wypadają naprawdę spoko, to, niestety, wybuchy, tradycyjnie, mogłyby być lepsze, bo ten nieszczęsny ogień wygląda kiepsko. Podobnie zresztą wypada pewna scena, w której bohaterowie wyskakują z samolotu – twórcom nie udało się tu jednak za bardzo ukryć green screena. Nie sposób też nie zauważyć, że Natasha i Yelena co najmniej kilka razy mogłyby wylądować poturbowane na szpitalnym oddziale albo nawet pożegnać się ze światem, ale scenariusz wymagał, by zakończyło się na siniakach i zadrapaniach. 

Jak to również często w Marvelu bywa, montaż scen bitek nie pozwolił wydobyć pełnego potencjału z choreografii walk. Ilość cięć, mających zapewne za zadanie ukryć udział dublerów w tych scenach, zdecydowanie odebrała im sporo atrakcyjności. Jestem w stanie zrozumieć, że nakręcenie tego typu ujęć, zwłaszcza jeśli walczące bohaterki nie noszą masek na twarzy i mają włosy związane w kucyk lub warkocz (za to ogromny plus, praktyczność na maksa!), co odsłania im mocno twarz, jest nie lada wyzwaniem. Niemniej jednak, pozostawia to spory niedosyt. Mam tylko nadzieję, że chociaż nadchodzący film o Shang-Chi zaprezentuje nam wreszcie porządne sceny walki z długimi ujęciami. 

Podsumowując, nie brakuje temu filmowi wad. Może ma ich nawet nieco więcej niż przeciętny film Marvela, zwłaszcza ze względu na wspomniane wcześniej nierówności tonu i tempa. Nie zmienia to jednak faktu, że to nadal kawał przyjemnej rozrywki z dwiema ciekawymi bohaterkami na czele, z których jedna ma jeszcze szansę i warunki do tego, aby w przyszłości naprawdę zawojować MCU i zdobyć rzeszę fanów.


Autorka: Dee Dee

Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Diziti

To według pani warto na ten film pójść czy można go sobie darować. Bo ja na ten film i tak pójdę.

1
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x