„Ben Reilly: The Scarlet Spider #1” (2017) – Recenzja
Ben Reilly: The Scarlet Spider #1
Ben Reilly… Jakaż to barwna postać! Jeśli przeżyliście już troszkę lat i siedzicie w komiksach odrobinę dłużej niż inni, to zapewne wiecie, że Ben był jednym ze stworzonych przez Jackala (Miles Warren) klonów Petera Parkera/Spider-Mana. Z czasem przyjął on pseudonim Scarlet Spider i zaczął swoją superbohaterską działalność. Zdarzyło mu się nawet zastępować Petera, gdy ten przez pewien czas nie był obecny w Nowym Jorku. Jak to często w Marvelu jednak bywa, sielanka nie mogła trwać wiecznie, a Ben ileś tam lat temu zginął. Pamiętajmy jednak, że mówimy tu o komiksach. Takie rzeczy jak śmierć nie trwają tutaj wiecznie.
na pewno? Jak się okazuje, Reilly tym razem przeżył, jednak w nowej serii, znowu musi zacząć żyć od zera.
Nowa seria, Ben Reilly: The Scarlet Spider, a wraz z nią nowe miasto, nowe pobudki i motywy, ale czy inna osoba?
Po wydarzeniach z Clone Conspiracy Ben nawiał do Las Vegas, gdzie stara się rozpocząć nowe życie. Postanawia zatem powrócić do bycia Scarlet Spiderem (w całkiem nowym kostiumie). W tym momencie muszę przyznać, iż spodziewałem się, że dostanę standardową opowiastkę o człowieku szukającym odkupienia za swoje złe postępki z przeszłości. Jak bardzo się pomyliłem…
Ben nie jest już tą samą osobą. Jest niestabilny psychicznie i emocjonalnie. Jest niegodny zaufania i ogólnie mówiąc, zdziwaczał. Fizycznie też wcale nie jest z nim lepiej, bo wygląda na to, że wciąż ulega on powolnemu rozkładowi (lub po prostu czynnik regenerujący zwyczajnie mu wysiadł). Ponadto, gada sam ze sobą, a raczej z wyimaginowanymi wersjami samego siebie. Raz jest to Szkarłatny Pająk w jego pierwszym kostiumie, a raz Jackal.
Nie można też zapomnieć o tym, że wszystko co robi bohater, musi być ugrane w odpowiedni, nie przyciągający uwagi, sposób (Spidey wciąż nie wie, że Ben żyje. Gdyby nagle stał się tego świadom, natychmiast ruszyłby za nim w pościg). Po heroicznym młodzieńcu, który chciał być jak Peter Parker, nie ma już śladu. Ben nie walczy już z przestępczością dla ogólnego dobra czy poprawienia sytuacji w mieście. Robi to raczej dlatego, że może z tego tytułu mieć coś dla siebie. Jakby tego było mało, gość naprawdę nie przebiera w środkach i nie za bardzo interesuje go to, w jaki sposób unieszkodliwia poszczególnych bandziorów. Czy chcielibyście, aby ktoś taki bronił waszego miasta? Jedni pewnie nie, a inni powiedzieliby lepszy rydz niż nic. Mi szczerze mówiąc, ciężko jest się przyzwyczaić do nowego Bena. Prócz niego w całej tej historii pojawia się też kilka innych postaci, ale nie chcę tu więcej spoilerować.
Muszę przyznać, że choć zdecydowanie nie tego oczekiwałem, to scenariusz autorstwa Petera Davida zainteresował mnie na tyle, aby dać mu szansę.
Szata graficzna stworzona przez artystyczne trio, w składzie: Mark Bagley (szkice/ołówek), John Dell (tusz) oraz Jason Keith (kolory), jest całkiem całkiem. Zdecydowanie najlepiej wypadają tu te ilustracje, które bezpośrednio ukazują nowego Scarleta. Reszta postaci w większości przedstawia się równie dobrze, a nieco gorzej jest tylko w przypadku trochę starszych ludzi. Nie wiem, czy taki był zamysł rysowników czy też nie, ale niezbyt przypadł mi on do gustu. Na plus mogę na pewno zaliczyć wszystkie te kadry, które są typowo uliczne lub ukazują panoramę miasta. Patrząc na nie, przypominam sobie te stare wydania Spider-Mana sprzed wielu lat. Wtedy to Ścianołaz faktycznie latał po ulicach Nowego Jorku i walczył z przestępczością. Kolorystyka oscyluje raczej w ciemniejsze barwy, ale w przypadku tej serii jest to zdecydowanie atutem (o ile dalsze zeszyty pójdą w uliczną konwencję).
Ciężko mi powiedzieć coś więcej na temat Ben Reilly: The Scarlet Spider #1. Nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że komiks jest gniotem, bo nie jest. Nie jest też arcydziełem, ale naprawdę, nie wiem, co jeszcze w tym temacie mógłbym dodać. Bohater swoich zachowaniem momentami odtrąca, nawet bardzo, po czym nagle zmienia się i zaczyna nas interesować to, co zaraz wywinie. Ciekawym zabiegiem zastosowanym w albumie (jak w przypadku obecnie publikowanej serii Hulk) jest wprowadzenie dużej liczby przemyśleń/rozmów protagonisty z samym sobą. Te zostały umieszczone w czerwonych dymkach (prostokątach?). Myślę, że właśnie przez to z pierwszym zeszytem nowego-starego Scarlet Spidera warto się zapoznać. W jakim kierunku pójdzie cala seria? Tego dowiemy się dopiero w kolejnych numerach.
Autor: SQ