„Jessica Jones: Alias” (tom 1) – Recenzja

 

Jessica Jones nie jest superbohaterką. A przynajmniej już nią nie jest. Protagonistka omawianego komiksu dawno zmęczyła się życiem zamaskowanej (?) Jewel i postanowiła je porzucić – choć nie zrezygnowała do końca z pomocy obywatelom, zakładając biuro detektywistyczne Alias Investigations. I chwała jej za to, gdyż bardziej przyziemne przygody Jessiki są świetnym czytadłem nie tylko w ramach konwencji historii Marvela.

Dzieje się tak dlatego, że Jessica, choć jest nadczłowiekiem, niezbyt chętnie korzysta ze swoich super-zdolności. W końcu para się zawodem detektywa; tutaj nie może ciągle polegać na mocnym sierpowym i decyduje się raczej na bardziej subtelne metody załatwiania problemów. Dodatkowo zmaga się z zupełnie ludzkimi ułomnościami i często nie jest jej łatwo odstawić butelkę. Te i inne elementy składają się na niezwykle człowieczą bohaterkę, z którą – nawet jeśli nie dzielimy problemów życiowych – nie jest trudno się utożsamiać. Dodatkowo Alias był pierwszym komiksem wydanym w linii Marvel MAX, który skupiał historie przeznaczone dla dojrzałego czytelnika. Bendis w ten sposób nie musiał ani trochę powstrzymywać się, gdy miał akurat ochotę czy powód do pokazania wulgarności, przemocy lub nagości. Podczas lektury nie mamy więc poczucia, że historia, którą poznajemy jest w jakiś sposób infantylna. Scenarzysta korzysta z tego, że świat Jessiki nie jest realistyczny, jednak nie obrzuca nas zamaskowanymi herosami, zostawiając ich niemal cały czas w odległym tle.

Z pozycji zadowoleni będą też fani serialu Netflixa, ponieważ komiksowa Jessica to w zasadzie bardzo podobna postać do jej odpowiednika granego przez Krysten Ritter. Jednak papierowa wersja przygód Jones w mojej ocenie kładzie na łopatki tę telewizyjną; tam, gdzie serial miał problemy z tempem czy narracją, komiks radzi sobie znakomicie. Polski czytelnik dostaje od wydawnictwa Mucha Comics Alias w wersji zbiorczej (choć nie jednotomowej) i bardzo dobrze – wyobrażam sobie, że odbiorcy zza wielkiej wody przy okazji wydawania premierowych numerów wyjątkowo nie mogli doczekać się kolejnych zeszytów. W formie w jakiej Alias pojawił się w Polsce problem ten nie istnieje i to cieszy – lektura wciąga bez reszty. Z fabułą doskonale gra też kreska Michaela Gaydosa, dopełniona kolorami Matta Hollingswortha. Artyści nie starają się pokazywać przyjaznego świata, wręcz przeciwnie; ich Nowy Jork jest mroczny i niezbyt piękny. Jest to oczywiście zaleta – nie wyobrażam sobie, przykładowo, na miejscu rysownika Alias, Humberto Ramosa. Wizualnie komiks ten jest taki, jak jego  tematyka:  ciemny, brudny i nieprzyjazny.

A propos wydania Muchy, tu również nie ma wielkich powodów do czepiania się; w cenie niecałych osiemdziesięciu złotych dostajemy 216 stron komiksu na kredowym papierze, w twardej oprawie. Zaboleć może jedynie bardzo mała ilość treści dodatkowych, które zajmują zaledwie dwie strony – w tym przypadku są to szkice Gaydosa. Za tłumaczenie odpowiada Marek Starosta, który wywiązał się ze swojego zadania śpiewająco.

Polskie wydanie Alias nie jest nowością na rynku, ale nie powinno być dzisiaj  żadnych problemów z dostępnością tego tytułu. Jeśli się Wam spodoba, z pewnością ucieszy Was fakt, że drugi tom również jest dostępny już od jakiegoś czasu i również wart jest Waszej uwagi  -to jednak kwestia na inną recenzję. Tymczasem nie zastanawiajcie się długo i uzupełnijcie biblioteczki o omawiany dziś komiks – zwyczajnie warto odłożyć czasem standardowych, kosmicznych i wybuchowych Avengers i zejść nieco niżej, do bardziej kameralnych historii.


Autor: Pan Kulka


Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Podziel się z nami swoim komentarzem.x