„Pokolenia” / „Generations” – Recenzja
Pokolenia / Generations
W ostatnich latach w komiksowym światku Marvela można było zaobserwować pewien wyraźny trend. Scenarzyści, chcąc skłonić się w stronę młodszych czytelników oraz tych pochodzących z do tej pory nielicznie reprezentowanych mniejszości, postanowili zająć się rozwojem nowego pokolenia superbohaterów. Pokolenie to miało być jak młodzi Amerykanie – różnorodne i często zapatrzone w swoich idoli. Nic więc dziwnego, że wielu młodych bohaterów pod wpływem fascynacji chciało naśladować swoich ukochanych trykociarzy, którzy z czasem coraz chętniej wcielali się w role nie tylko obrońców świata, lecz także nauczycieli, opiekunów i mentorów. O tym właśnie opowiada tom Pokolenia wydany niedawno przez wydawnictwo Egmont.
Jest to antologia złożona z dziesięciu opowieści, w których młodsi bohaterowie, którzy w swojej superbohaterskiej działalności inspirują się starszymi i bardziej doświadczonymi w bojach postaciami, dziwnym trafem przenoszą się w czasie, aby tam spotkać się ze swoimi mentorami (zazwyczaj) na początku ich kariery. Zobaczymy tu zatem spotkania dwóch Hulków – Bruce’a Bannera i Amadeusa Cho, dwóch Jean Grey – dorosłej Phoenix i nastoletniej Jean sprowadzonej do naszych czasów z przeszłości, dwójki Wolverinów – Logana i Laury, dwójki Thorów – Odinsona i Jane Foster, dwójki Hawkeye’ów – młodego Clinta Bartona i Kate Bishop, dwojga ludzi w żelaznych zbrojach – Iron Mana i Ironheart, dwójki kosmicznych kapitanów – Kapitana Mar-Vella i Kapitan Marvel, dwóch Ms. Marvel – młodej Carol Danvers i Kamali Khan, dwóch Spider-Manów – Petera Parkera i Milesa Moralesa oraz dwóch amerykańskich kapitanów – Steve’a Rogersa i Sama Wilsona.
Gdybym miała określić ten tom jednym słowem, wybrałabym określenie „nierówny”. Znalazły się tu bowiem historie zarówno bardzo urzekające swoim humorem czy urokiem, jak i takie, które nie wywołały we mnie właściwie żadnych emocji i do których nie miałabym potrzeby wracać.
Na początek skupię się zatem na pozytywach, czyli tych zeszytach, których lektura sprawiła mi największą przyjemność. W mojej czołowej trójce zdecydowanie znalazłyby się przygody Logana i Laury, Clinta i Kate oraz Carol i Kamali. W każdej z nich urzekło mnie jednak coś innego.
Spotkanie Rosomaków w wykonaniu Toma Taylora było doświadczeniem zdecydowanie najbardziej wzruszającym. Choć nie zabrakło tam humoru i przekomarzanek, na pierwszy plan ostatecznie wysunęła się, często niezręczna i sprawiająca ogromne trudności, wręcz ojcowska rola Logana. Relacja tej dwójki zawsze kojarzyła mi się z tą nieporadną czułością skrywaną pod groźną i poważną fasadą i ten komiks bardzo dobrze to uchwycił.
Przygoda Clinta i Kate autorstwa Kelly Thompson jest natomiast najzabawniejsza. Scenarzystka ma duży talent do pisania dialogów i budowania przyjacielskich relacji między bohaterami i ta krótka opowiastka jest tego dowodem. Sporo w niej uroczych sytuacji i głupkowatych żartów, a momenty, które mogłyby stać się w innych rękach ponure i pompatyczne, zostały przez Thompson bardzo umiejętnie przełamane humorem.
Paolo Villanelli postanowił natomiast skupić się na różnicach charakterów Carol Danvers i Kamali Khan oraz na ich nieco różniących się od siebie podejściach do feminizmu, aby następnie pomóc bohaterkom odnaleźć złoty środek. Osadzenie spotkania tych postaci w czasie walki o emancypację kobiet uważam za strzał w dziesiątkę, bo pomogło to jeszcze mocniej tym różnicom wybrzmieć oraz jednocześnie zaznaczyć, że nie muszą one być przeszkodą, gdy w grę wchodzi walka we wspólnym celu. No i Kamala jest po prostu świetna.
Na pozytywne wyróżnienie zasługuje także historia Thora Odinsona i Jane Foster, która bawi się nieco wizerunkiem młodego, nieco narwanego, jednak pełnego ideałów i heroizmu Thora z czasów przed podniesieniem jego słynnego młota, a także bardziej refleksyjne spotkanie dwóch Pajączków – Petera i Milesa w dość dramatycznym momencie życia tego pierwszego. Oba te zeszyty nie skradły mi serca tak, jak wspomniana wcześniej trójka, jednak i tak czytało się je na tyle przyjemnie, że zostaną ze mną na nieco dłużej.
Niestety, do pozostałych pięciu składników tomu moje odczucia okazały się raczej… neutralne. Żadna z tych historii nie jest wybitnie zła czy nieumiejętnie napisana, jednak jednocześnie nie udało mi się znaleźć w nich niczego, co wywoływałoby we mnie emocje. Zapoznałam się z nimi, zachwyciłam się nawet bardzo ładną oprawą graficzną zeszytu o Ironheart i Iron Manie, ale raczej szybko o nich zapomnę, bo zabrakło mi w nich „tego czegoś” i przede wszystkim tej dobrze działającej między bohaterami chemii, którą zaserwowali mi scenarzyści wyróżnionych wcześniej zeszytów.
W ogólnym rozrachunku Pokolenia to jednak nadal bardzo ciekawa pozycja, która z pewnością trafi do wielu czytelników. Może ona być dobrym wstępem dla tych, którzy chcieli zapoznać się z młodszym pokoleniem superbohaterów, ale obawiali się sięgać po komiks losowego bohatera zupełnie w ciemno. Z pewnością może się ona spodobać także tym czytelnikom, którzy są stęsknieni za niektórymi, zmarłymi już bohaterami i chcieliby jeszcze raz się z nimi spotkać, tak jak ich młodsi następcy. Warto także pamiętać, że wszystkie te krótkie opowiastki, choć pozornie rozłączone, w ostatecznym rozrachunku wiążą się w pewną całość i stanowią swego rodzaju epilog do kosmicznej kostki Kobik, którą poznaliśmy w Tajnym Imperium.
Autorka: Dee Dee
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja Was przekonała do zakupu – opisywaną serię/tom możecie nabyć tutaj.