„Silver Surfer: Black #1” (2019) – Recenzja
Silver Surfer: Black #1 (2019)
Norrin Radd był zwyczajnym mieszkańcem planety Zenn-La, będącej utopijnym marzeniem wielu filozofów i myślicieli. Prowadził swoje życie w zgodzie z własną, szlachetną naturą. Poświęcił się by ratować planetę, na której się urodził i dorastał. Stał się heroldem pożeracza światów Galactusa. Znano go pod wieloma imionami. Jedno z nich to Srebrny Surfer.
Ponownie wracamy do wielkiego wydarzenia, jakim była śmierć Thanosa. Silver Surfer: Black zaczyna się w momencie, kiedy Black Order odbija ciało Szalonego Tytana z jego statku Sanctuary II. By uniknąć potencjalnego pościgu, członkowie bractwa tworzą czarną dziurę, która pochłania większość obecnych na odczytaniu ostatniej woli Thanosa. Dzięki ogromnej inteligencji, doświadczeniu, szybkiej reakcji i kosmicznej mocy Norrin pomaga większości bohaterów wydostać się ze studni grawitacyjnej. Jednak sam zostaje wchłonięty w mrok.
Pierwszy zeszyt solowej przygody Silver Surfera to dzieło bardzo specyficzne. Skupione wokół jednego bohatera i jego przeżyć. Kusi powiedzieć, że Donny Cates stworzył scenariusz będący spowiedzią Norrina Radda. Nie jest to rzecz oczywista. Wymaga pełnego skupienia nad każdym kadrem i wypowiedzią bohatera, który przeżywa ponownie wszystkie momenty swojego istnienia, w których stał i nie reagował na krzywdy wyrządzane przez Galactusa. Introspekcja Surfera jest motywem przewodnim pierwszego zeszytu, jednak finałowy kadr należy do kogoś innego. Będę wtórny, kiedy stwierdzę: Donny nie zawiódł moich oczekiwań!
Oprawa graficzna jest fenomenalna i bardzo mocno psychodeliczna. Kreska jest gruba, jakby niechlujna. Jednak po głębszej analizie okazuje się być bardzo precyzyjna i bardzo dobrze oddaje klimat scenariusza. Oglądając każdy kadr, zastanawiałem się nad tym, ile i jakiego kwasu wziął artysta przed przystąpieniem do pracy. Nie znajdziecie tutaj ostrych linii, kątów czy figur geometrycznych. Przyjęty styl nadaje pewnej płynności i wrażenia, że kadry nie są tylko statycznymi obrazami. Tradd Moore stworzył coś wyjątkowego. Niestandardowe doświadczenie dla zmysłu wzroku wymagające od czytelnika czasu na oswojenie się. Narkotyczne wrażenie osiągnięto również dzięki wkładowi Dave’a Stewarta. Dobrane przez niego kolory idealnie podkreślają każdy kluczowy element kadru.
Silver Surfer: Black nie jest komiksem. W mojej opinii jest nowym doświadczeniem, które może do siebie przekonać, ale równie szybko odrzucić. Nie znajdziemy tutaj wartkiej akcji czy humoru. Komiks jest dynamiczny w swój wyjątkowy sposób. Na pewno przemówi do osób będących na bieżąco z najnowszymi Strażnikami Galaktyki, ponieważ odpowiada na pytanie „Co się stało w czarnej dziurze?” oraz stawia szereg nowych. Czytelnicy, którzy nie znają powiązanych dzieł mogą się zrazić lub wciągnąć najnowszą propozycją z Srebrnym Surferem.
Czytaliście już Silver Surfer: Black? Czekamy na wasze opinie w komentarzach pod artykułem lub na Facebooku.
Autor: Buarey
Silver Surfer to jeden z najlepszych heroldów Galactusa. Nie robi tego dobrowolnie gdyż został do tego zmuszony. Galactus zna swoje sposoby aby przekonać kogoś do czegoś. Można powiedzieć, że doskonale zna umysły swoich przyszłych heroldów.