„The New Mutants” (2020) – Recenzja
The New Mutants (2020)
Na premierę The New Mutants czekaliśmy ponad dwa lata. Ja właściwie jeszcze dłużej, ponieważ już pierwsze wzmianki o tej produkcji sprawiły, że wsiadłam do hype train i z niecierpliwością wyczekiwałam wszelkich nowych informacji na jej temat. I choć szczęśliwie udało mi się dojechać do końcowej stacji (a w przypadku niektórych zapowiadanych filmów o mutantach niestety nie miałam tego szczęścia, bo nigdy nie powstały), to okoliczności, w jakich ta podróż się odbywała, nadal mnie zadziwiają. Najpierw kilka zmian dat premiery, masa plotek, obawy, że film nie ujrzy światła dziennego i będzie się kurzył gdzieś na półce, a potem lockdown i pół roku przerwy od cotygodniowych wypraw do kina. Nowi Mutanci to pierwsza pozycja, którą obejrzałam po otwarciu kin i już na wstępie mogę zapewnić, że nie żałuję tego wyboru, bo pomimo kilku wad film ten dostarczył mi sporo rozrywki.
Akcja The New Mutants dzieje się w tajemniczej, odciętej od świata placówce, w której dr Cecilia Reyes (Alice Braga) ma pod opieką piątkę młodych mutantów: Dani Moonstar/Mirage (Blu Hunt), Rahne Sinclair/Wolfsbane (Maisie Williams), Illyanę Rasputin/Magik (Anya Taylor-Joy), Sama Guthrie/Cannonballa (Charlie Heaton) i Roberto da Costę/Sunspota (Henry Zaga). Pobyt nastolatków w szpitalu ma pomóc im odkryć i nauczyć się kontrolować ich moce, które, zdaniem Reyes, stanowią niebezpieczeństwo zarówno dla otoczenia, jak i dla nich samych. Z czasem jednak w budynku zaczynają się dziać niepokojące rzeczy, które przypominają bohaterom o ich traumach.
Jak wielokrotnie wspominano, scenariusz filmu był inspirowany klasyczną już historią komiksową zatytułowaną Demon Bear Saga. Inspiracja jest jednak na tyle luźna, że osoby znające pierwowzór nie powinny się na seansie nudzić w oczekiwaniu na odtworzenie kolejnej strony komiksu, którą już widziały. I choć dla niektórych takie odejście od oryginalnej fabuły może okazać się minusem, ja uważam je za jak najbardziej uzasadnione, przede wszystkim dlatego, że film musiał poświęcić więcej czasu całej grupie bohaterów, którzy dla przeciętnego widza są przecież zupełnie nieznani. Czytelnik natomiast mógł się już nieco dowiedzieć na ich temat z zeszytów poprzedzających wspomniany wcześniej arc o Demonicznym Niedźwiedziu i skupić się przede wszystkim na losach Dani.
Jeśli już o bohaterach mowa, ich kreacje to zdecydowanie najjaśniejszy punkt tej produkcji. Oglądając rodzące się między nimi relacje, możemy zauważyć, że reżyser ma doświadczenie w pracy z młodymi aktorami i potrafi tworzyć filmy o nastolatkach i kierowane do nastolatków. W naszej grupie aż roi się od archetypów znanych z młodzieżówek – mamy grzeczną i poukładaną dziewczynę wychowaną przez surowych rodziców, mamy prostego chłopaka z biednej rodziny, mamy buntowniczkę, która pod płaszczykiem nieprzyjemnego usposobienia ukrywa swoją niepewność, mamy playboya, który w głębi serca jest wrażliwcem i mamy też nową, niepozorną dziewczynę, której oczami obserwujemy sytuację. Ta schematyczność ma w sobie swój urok i zdecydowanie do mnie trafia, choć początkowo obawiałam się, że będzie mi przeszkadzać. Miałam też obawy, że reżyser poświęci zbyt dużo uwagi wątkowi romantycznemu (tak, pojawia się tu wątek romantyczny), ale on też wypadł uroczo i nie przesłonił całej reszty fabuły, więc moje wątpliwości zniknęły równie szybko, jak się pojawiły.
Moje pozytywne odczucia potęguje fakt, że od dawna czekałam na film o mutantach, który będzie miał w sobie coś z moich ulubionych serii komiksowych, a należą do nich głównie opowieści o niedoświadczonych dzieciakach, które są jeszcze w szkole, poznają swoje moce i rówieśników i dopiero uczą się, jak być bohaterami. Mutanci zawsze byli przecież z takimi motywami powiązani, a fakt, iż ich moce manifestują się w okresie dojrzewania i często pod wpływem silnych emocji, jest jasną analogią do burzy hormonów, z którą mierzymy się w okresie dojrzewania. I Boone w swoim filmie prezentuje ten aspekt wyjątkowo trafnie. Szkoda więc, że musieliśmy czekać na taką historię tak długo i jeszcze większa szkoda, że nie poznamy dalszych losów tej paczki.
A potencjał na kontynuację był i to zdecydowanie widać. Sam reżyser wspominał o planach na trylogię filmów i w The New Mutants położył dla niej solidne podwaliny. Jako że wątek ten został jedynie lekko zarysowany, trudno jest tak naprawdę go oceniać. Z oceną należałoby się raczej wstrzymać do drugiej odsłony serii, która zapewne na tym by się skupiła, ale na której powstanie raczej nie ma co liczyć.
Jako że jest to produkcja o bohaterach z mocami, warto wspomnieć także o efektach specjalnych, co do których jakości miałam spore obawy, które jednak ostatecznie okazały się nieuzasadnione. Najlepiej wizualnie wypadły moce Cannonballa i Magik, które wyglądały naprawdę świetnie. Transformacje Wolfsbane pokazały, że budżet filmu najprawdopodobniej nie wystarczył na zaprezentowanie imponującej wizualnie przemiany człowieka w wilka, jednak było to dość umiejętnie ukrywane. Najsłabiej moim zdaniem wyglądała forma płonącego Sunspota, ale tak dawno nie widziałam naprawdę udanego efektu ognia, że w sumie byłam na to gotowa. Najlepiej wypadł jednak projekt niedźwiedzia, którego przedsmak można było zobaczyć już w trailerach. Jego nie do końca stała, przechodząca w dym forma to ciekawy pomysł na interpretację jego ikonicznego wizerunku stworzonego w komiksach przez Billa Sienkiewicza.
Istotne jest także to, że film ten był promowany jako horror. Czy jednak naprawdę jest on horrorem? Tak, jednak jak już wcześniej wspomniałam, jest to przede wszystkim film młodzieżowy. Starzy horrorowi wyjadacze oczekujący wylewającej się z każdego kąta grozy i jumpscare’ów mogą być więc zawiedzeni. Mi te sceny grozy również nie będą spędzać snu z powiek, jednak jestem przekonana, że młodsza ja mogłaby się ich przestraszyć. Dodatkowo, historie bohaterów i ich traumatyczne przeżycia są na tyle straszne same w sobie, że obranie takiego kierunku przez twórców zupełnie mnie nie dziwi. Warto jednak przed seansem mieć świadomość tego, że nie jest to typowy, „dorosły” horror.
Podsumowując, cieszę się, że to właśnie The New Mutants to pierwszy film, który obejrzałam po tak długiej przerwie od kina. Pomimo prostoty fabuły i pewnej schematyczności, Josh Boone opowiedział historię, na którą od dawna czekałam i wykreował ciekawych bohaterów, których losy chętnie śledziłabym w przyszłości. Mam nadzieję, że produkcje o mutantach już pod szyldem MCU będą przynajmniej na takim poziomie jak Nowi Mutanci.
Autorka: Dee Dee
Bardzo dobrze, że jest to pozytywna recenzja. Bo dla przykładu ja byłem na X-MEN Mroczna Phoenix. I film był bardzo słaby. Może nie wypada tego pisać. Ale jakbym wiedział, że będzie taki słaby. Raczej bym go nie oglądał. Czasami genialne komiksy nie pokrywają się z genialnymi filmami.
nowi mutanci to mega gniot, a ta recenzja jest śmieszna
Tak jak twój bardzo merytoryczny i rzeczowy komentarz. 😉