„Ultimate Hawkeye” #1 (2025) – Recenzja
Ultimate Hawkeye #1 (2025)
Papierowy Hawkeye
Nowe uniwersum Ultimate ogólnie słynie z dobrej jakości. Miewało swoje wzloty i upadki, acz ogół okazał się bardzo satysfakcjonujący. Ale to było zanim powstała ta historia. Ultimate Hawkeye to jednak rzecz, która pokazuje, że lepiej było zrobić komiks o kimś innym – albo powierzyć go komuś innemu.
ULTIMATE HAWKEYE STARS IN THEIR OWN SOLO ADVENTURE! Spinning out of THE ULTIMATES, breakout hit character HAWKEYE goes on a covert solo op that will have a massive impact on the future of the Ultimate Universe! Featuring Deniz Camp, Taboo, B.Earl, Juan Frigeri, and Michael Sta. Maria!
Co tu nie zagrało? Bohater miał zadatki na fajne jego wykorzystanie, ale niestety dostaliśmy tu płaską opowieść o papierowej postaci. Do akcji zostajemy wrzuceni od razu, ale trudno nie odnieść wrażenia, że ta akcja jest tak pretekstowa, jak to tylko możliwe i treści w tym wszystkim jest bardzo niewiele. Niby to ważna rzecz, ale bardzo uboga pod względem fabularnym, a jeszcze uboższa od strony kreacji postaci.
Graficznie jest fajnie, ale to niczego nie zmienia, bo fabule brak większego sensu, brak motywacji i dobrego wykonania, a próby odwoływania się do Niebezpiecznej gry czy Oczu szeroko zamkniętych jeszcze tylko podkreślają fabularną i intelektualną pustkę. Pustkę, której nie zapełnia nawet ciągła, ale nielogiczna akcja. Jeśli mam czytać Ultimate Hawkeye’a, wolę już serię sprzed niemal piętnastu lat, nad którą pracował Hickman, bo między nią, a tym tu tworem zieje olbrzymia przepaść jakościowa.
Autor: WKP





