„Deadpool: Axis” (tom 8) – Recenzja
Deadpool pacyfistą?!
Kiedy lata temu po raz pierwszy zapoznałem się z postacią znaną jako Deadpool, ani trochę nie przypadła mi ona do gustu. Wręcz przeciwnie, czułem się wręcz zawiedziony faktem, że mam do czynienia z Marvelowską kopią Lobo, tyle że ubraną jak Spider-Man. Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy jakiś czas temu sięgnąłem po pierwszy pełny album z jego przygodami, a było to Wyzwanie Draculi, i byłem nim urzeczony. Owszem, nie był to komiks wysokich lotów, ale ten humor, ta akcja i ten brak poprawności politycznej kupiły mnie na całego.
Nie mogłem więc nie sięgnąć po kolejny tom, a potem po następne, choć za każdym razem powtarzam sobie, że może pora zrobić przerwę i zająć się jakąś poważniejszą serią – bo ciekawie się zapowiada, bo jest powiązany z jakimś eventem, bo to, bo tamto… Nie ukrywam, że ta część przyciągnęła mnie przede wszystkim powiązaniami z Avengers i X-Men: Axis, ale kiedy tylko zacząłem lekturę, straciło to na znaczeniu. Po raz kolejny dałem się porwać w wir tego szalonego świata najemnika z nawijką i cieszę się, że mogłem cieszyć się kolejnym naprawdę dobrym (i poprawiającym humor) komiksem.
Deadpool dopiero co dowiedział się, że posiada córkę i powoli zaczyna odnajdywać się w roli ojca. Chociaż właściwie to nie odnajduje się, ale cóż. Ma też inne rzeczy na głowie, więc czym tu się przejmować? Dlatego też pomaga swoim zmutowanym, konającym przyjaciołom, dostarczając ich do siedziby X-Men, a potem stawia czoła tajemniczemu wrogowi. Wróg ów, Dracula (ups, spoiler… eee… jednak nie, bo pojawia się już na drugiej stronie komiksu), uzbrojony w Spider-Zabójcę , staje do walki z naszym anty-herosem.
Co dalej? Dochodzi do wydarzeń znanych z Axis: źli stają się dobrzy, dobrzy stają się źli, Deadpool zaś (czy nie powinien pozostać sobą, skoro czasem bywa dobry, czasem zły, a czasem szalony? Oj tam, nie czepiajmy się szczegółów) zostaje… pacyfistą. Jak więc będzie mógł przyjść z pomocą przyjaciołom, skoro brzydzi się bronią? Jak poradzi sobie z wrogami i naszkicowanymi łotrami? Dodajcie do tego western, pijanego Świętego Mikołaja i wreszcie pokolorowany kredkami zeszyt, w którym znajdziecie krzyżówki, zgadywanki, szukanie szczegółów i labirynt do przejścia, i…
… tak, tak, nie będzie to żadne zaskoczenie: otrzymacie ten właśnie komiks. Ale jest to komiks dobry – i to bardzo. Humor, choć niewybredny, jest przedni. Czarny, daleki od politycznej poprawności, nie brak w nim także seksualnych aluzji. Ale nie samym humorem seria stoi, prawda? Liczy się także akcja, a ta nie zawodzi. Coś dzieje się tu właściwie przez cały czas, tempo nie zwalnia; bywa też krwawo, a na stronach znajdziecie całą plejadę bohaterów.
Czy do lektury trzeba znać wspomniane Axis? Cóż, na pewno to nie zaszkodzi, bo dzięki temu znajdziecie tutaj pewien większy kontekst, ale nie jest to konieczne. Zabawa z Deadpoolem jest przednia i bez tego – i przypadnie do gustu każdemu miłośnikowi Lobo. A że przy okazji całość jest naprawdę znakomicie zilustrowana (ach te klasyczne rysunki i kolor kładziony kredkami i to też, jakby zrobiło to dziecko, które nie trzyma się linii, a do tego mamy także współczesne, znakomite grafiki Hawrthorne’a, gdyby ktoś tęsknił za mniej eksperymentalnymi rzeczami), warto jest Deadpool: Axis polecić miłośnikom dobrych, choć nie koniecznie grzecznych opowieści z humorem.
Autor: WKP
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska.