"Hawkeye #1-4" (2017) – Recenzja
Kobiecy Hawkeye
Z Hawkeyem, tak jak zresztą większości postaci uniwersum Marvela, zaznajomiłam się dzięki filmom. Postanowiłam, że dowiem się czegoś więcej o słynnym agencie i łuczniku, posiadającym sokole oko. Jakież jednak było moje zdziwienie (muszę się chyba przyzwyczaić, że w świecie komiksów takie rzeczy dosyć często się zdarzają), gdy okazało się, że Hawkeye, do którego przeczytania się przymierzałam, to… kobieta. Ba, uparta i niesforna nastolatka, która zmaga się ze swoim przydomkiem, kojarzącym się wówczas z Clintem Bartonem.
Kate Bishop, bo o niej mowa, zakłada własną firmę detektywistyczną. Nie jest łatwo – dopiero co wprowadziła się do mieszkania i ma bałagan w nowym ”biurze”, nie ma pomysłu na oryginalne logo, a wszyscy ewentualni klienci myślą, że albo prowadzi zakład okulistyczny, albo że jest Avengersem, rozdającym autografy na prawo i lewo. Kiedy dziewczyna nie daje już rady, w biurze pojawia się niejaka Mikka, która prosi Kate o pomoc. Jest bowiem prześladowana przez internetowego stalkera i nie ma się z tym problemem do kogo zwrócić. Kate jest wręcz wniebowzięta nagłą ofertą. Bierze łuk, strzały i zabiera się do rozwiązywania zagadki. Z pozoru łatwe zadanie zaczyna się coraz bardziej komplikować, a sama dziewczyna już nie jest pewna, co tak właściwie się dzieje, gdy pewien narkotyk zaczyna zamieniać ludzi w bezmózgie istoty.
Bishop jest naprawdę świetnie wykreowaną postacią. Moje początkowe wątpliwości co do kobiety-Hawkeye prędko zostały rozwiane. Polubiłam ją już od pierwszych stron, bo jest niezwykle naturalna. Można się z nią utożsamić. Młoda, zdolna, bystra i inteligentna, acz zarazem trochę nieogarnięta (jak to nastolatka), roztrzepana, żartobliwa, z dystansem i czasami podchodząca do niektórych spraw z paradoksalnym poczuciem humoru. Nawet w chwili największego zagrożenia potrafi rozluźnić atmosferę i sprawić, że można parsknąć porządnie śmiechem.
Oczywiście nowy Hawkeye nie działa sam. Wspiera go komputerowy znawca Quinn, eks-dziewczyna Mikki, Ramone i detektyw Rivera; choć ta ostatnia ma już nieco dość natrętnej małolaty. Relacja między nimi powoli się rozwija i coś czuję, że szybko staną się naprawdę zgranym teamem i parą dobrych współpracowników. Jeśli nie po prostu dobrymi kumplami.
Za stronę graficzną komiksu odpowiada Leonardo Romero, a za kolorystykę Jordie Bellaire. Pod względem wizualnym nie mam się naprawdę do czego przyczepić, bo generalnie postacie zostały pokazane nienagannie. Sceny walki przedstawione bardzo wyraźnie i w taki sposób, że można to samo jakoś w głowie zobrazować. Barwy też są w porządku, choć dla mnie trochę za dużo odcieni takiej dziwnej, momentami zgniłej żółci/zieleni, która jakoś mi nie podeszła.
Jakie są plusy? Przede wszystkim główna bohaterka, która ewidentnie gra pierwsze skrzypce i jest naprawdę autentyczna, wartka akcja i niespodziewane zwroty wydarzeń. Ponadto mnóstwo elementów opowiastki kryminalnej oraz kilka zabawnych nawiązań do popkultury i innych postaci ze świata Marvela. Takie małe niuanse, a cieszą. Oczywiście, jak nadmieniłam na początku, można się naprawdę nieźle pośmiać, szczególnie w scenach, gdzie Kate przeprowadza swoje dochodzenie (czyli tak właściwie przez większość serii).
Co do minusów, na razie jakieś żadne kluczowe i bijące po oczach się nie pojawiają, acz ostatnia scena wbiła mnie w fotel. Tylko jeszcze nie jestem pewna, czy w dobrym tego słowa znaczeniu.
Kończąc mój wywód, uważam, że komiks jest naprawdę fajny, ciekawy i czyta się go błyskawicznie. Strona po stronie seria coraz bardziej wciąga, a zakończenie czwartego zeszytu, gdy pojawia się Jessica Jones, ugruntowuje mnie w przekonaniu, że będzie tylko lepiej. Myślę, że niepotrzebnie się martwiłam nowym Hawkeye’m. Kate nieźle daje sobie radę w tej roli. Wierzę, że scenarzysta Kelly Thompson jeszcze nie raz pokaże, na co go stać.
Autorka: Rose