"Hawkeye: Moje życie to walka" – Recenzja
Hawkeye: Moje życie to walka
Nadludzka siła i wytrzymałość, umiejętność latania, manipulowanie energią, telekineza, czynnik regeneracyjny, magia… To tylko kilka spośród dziesiątek niezwykłych umiejętności, jakie posiadają superbohaterowie w komiksach Marvela. Kreatywność twórców, jeśli chodzi o wymyślanie nowych zdolności jest nieograniczona. To jednak nie to decyduje, czy dana postać jest lubiana, charakterystyczna, czy zapada w pamięć. Jednym z lepszych przykładów na potwierdzenie tego może być Clint Burton, szerzej znany jak Hawkeye. Jaka jest jego supermoc? Jest zwykłym facetem, który każdego dnia stara się być jak najlepszą wersją siebie, chociaż nie zawsze mu to wychodzi.
Właśnie o tym opowiada album Moje życie to walka, który dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont ukazał się niedawno na polskim rynku. Jest to jeden z bardziej uznanych komiksów Marvela w ostatnich latach, który zdobył wiele prestiżowych nagród, w tym tę najważniejszą – nagrodę Eisnera. W skład opublikowanego wydawnictwa wchodzi pięć pierwszych zeszytów serii Hawkeye, a dodatkowo otrzymujemy szósty numer Young Avengers Presents. Dołączenie tego ostatniego jest świetnym ruchem, dzięki któremu możemy zobaczyć, jak Clint poznał swoją następczynię w roli Hawkeye, Kate Bishop. Tak naprawdę polecałbym wręcz czytanie tego zeszytu właśnie od historii przedstawionej w Young Avengers, a dopiero później przejście do właściwej opowieści.
Zabierając się do czytania komiksu nie spodziewajcie się epickiej przygody na miarę The Avengers, mimo iż główny bohater bywał też członkiem tej grupy. Jest to zbiór historyjek, o których sile stanowi w dużej mierze to, że ich protagonistę możemy poznać w dużo bardziej przyziemnych sytuacjach. Mimo ogromnej ilości pieniędzy, jakimi dysponuje z tytułu członkostwa w The Avengers, Hawkeye żyje w normalnym nowojorskim mieszkaniu, pomiędzy szarymi ludźmi. Jest świadkiem, a jednocześnie uczestnikiem ich zmagań z otaczającą rzeczywistością. W pierwszym zeszycie widzimy go jak stawia czoło oprychom gnębiącym mieszkańców jego bloku, od których zbiera tęgi łomot i przy okazji ratuje potrąconego przez samochód psa. Wszystko to, by później móc wziąć udział we wspólnym, sąsiedzkim grillu na dachu wieżowca. To właśnie takie zwykłe, ludzkie zachowania decydują o tym, że łatwo nam polubić i utożsamić się z człowiekiem, który bronił Nowego Jorku i całej Ziemi przed wszelkiej maści złoczyńcami.
Kolejne numery to ciąg dalszy takich zwykłych-niezwykłych przygód. Dowiadujemy się jak ważne jest trzymanie porządku w kołczanie łucznika, dlaczego strzała-bumerang jest tak bardzo istotna, a także jak uciec przed zabójcami ninja, będąc przywiązanym do krzesła. Wszystkie opowieści utrzymane są w szybkim tempie. Dynamiczna akcja łączy się z często komicznymi relacjami między Clintem a jego najlepszą przyjaciółką, Kate. Dodajcie do tego szczyptę cynizmu i dwie poczucia humoru – et voilà, przepis na świetny komiks gotowy. Scenarzysta Matt Fraction, odpowiedzialny za wszystkie te historie odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. Widać, że doskonale czuje postać Hawkeye’a i prowadzi ją w bardzo przekonujący sposób.
Za stronę graficzną serii odpowiedzialnych jest aż sześciu panów i muszę przyznać, że ta część niestety czasami kuleje. Pierwsze trzy zeszyty wziął na swój warsztat utytułowany David Aja i dał prawdziwy artystyczny popis, tworząc ilustracje zdecydowanie wybijające się ponad resztę. Kreska jest w nich prosta i surowa, styl mocno naturalistyczny, a sami bohaterowie przedstawiani są w mało szczegółowy sposób. Całość pełna jest jednak ekspresji i dynamiki; emocje postaci są bez trudu rozpoznawalne, a dodatkowo podkreślają je dobrane przez Matta Hollingswortha tusze. Dominują ulubione kolory Clinta – ciemne barwy łączą się ze wszystkimi możliwymi odcieniami fioletu.
Kolejne dwa zeszyty niestety prezentują się nieco gorzej. Nie przypadły mi do gustu numery #4-5, gdzie kolorami zajął się również Matt Hollingsworth, a rysownikiem jest Javier Pulido. W sposobie w jaki kreśli on bohaterów jest coś nienaturalnego, szczególnie w ich oczach, co mocno przeszkadzało mi w odbiorze samej historii. Zeszyt z serii Young Avengers narysował Alan Davis we współpracy z inkerem Markiem Farmerem, a barwy dobrał tym razem Paul Mounts. Mamy tu do czynienia z zupełnie innym stylem, o dużo większej szczegółowości i głębi, a całość jest miła dla oka.
Klasa polskiego wydania jest naprawdę wysoka, do czego Egmont zdążył nas już zresztą przyzwyczaić. Dostajemy zeszyt o doskonałej jakości wydruku i barw na dobrym papierze. To wszystko oprawione w półtwardą okładkę zilustrowaną tak samo, jak w anglojęzycznym wydaniu. Słowa uznania należą się też dla tłumacza, Marcelego Szpaka. Wszystkie dialogi brzmią zupełnie naturalnie, a szczególnie do gustu przypadli mi rosyjscy (?) gangsterzy i słowo „ziom”. Jedyna rzecz, która mi nieco przeszkadzała, to mało wyraźne przejścia pomiędzy poszczególnymi zeszytami. Nie miałem jednak w swoich rękach oryginalnego, papierowego wydania, więc być może jest to wierne odwzorowanie.
Jestem bardzo zadowolony, że na polskim rynku pojawiają się takie perełki jak seria Moje życie to walka. Hawkeye może nie być moim ulubionym bohaterem, ale mimo tego uważam, że jest to pozycja obowiązkowa dla każdego fana komiksów Marvela. Wszystkim wam polecam kupowanie tak świetnych wydawnictw, tym bardziej, że cena jest przystępna, bo wynosi jedyne 39,99zł. Sam z niecierpliwością czekam na drugi tom tej historii, który na pewno pojawi się na mojej półeczce z komiksami.
Autor: Failov
Za egzemplarz do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont Polska.