„Hawkeye: Rio Bravo” (tom 4) – Recenzja
Hawkeye: Rio Bravo
Ach, co to była za seria!
Jedna z najbardziej nietypowych, a zarazem najlepszych serii wydawanych w ramach linii Marvel Now dobiega właśnie końca. Oderwany od wielkich marvelowskich wydarzeń, skupiony na kameralnych, solowych przygodach Hawkeye był jedną z nielicznych serii, które nie wymagały znajomości przeszłości bohatera. Nie było też potrzeby zagłębiania się w jakichkolwiek przeszłych wydarzeniach rozgrywających się w uniwersum. Jednocześnie miał do zaoferowania naprawdę znakomitą jakość, klimat i nad wyraz dojrzałe, choć pełne lekkości podejście do tematu. Aż szkoda, że czwarty tom jest zarazem ostatnim, bo zabawa z tym tytułem była przednia. Z drugiej strony, trzeba się cieszyć, że całość do końca utrzymała poziom. No i przede wszystkim ogromnym plusem jest to, że wydawnictwo Egmont zdecydowało się wydać w Polsce tak nieoczywisty tytuł.
Każdy, kto zadziera z mafią, powinien mieć się na baczności. Nawet jeśli jest się superbohaterem, członkiem drużyny Avengers i przyjacielem takich gigantów jak Kapitan Ameryka, Spider-Man czy Iron Man. Przekonał się o tym Clint Barton, Hawkeye, kiedy zadarł z lokalnymi bandziorami, co skończyło się m.in. morderstwem popełnionym w jego kamienicy. A to zaledwie początek, bo zło może uderzyć w każdej chwili, w najmniej spodziewanym momencie i kto wie, czy nie w kogoś naszemu herosowi bliskiego. Tym bardziej, że teraz w życiu Clinta pojawia się jego brat, z którym łączy go dość specyficzna przeszłość. Obaj zaczynają bronić domu, ale spięcia między nimi nie ułatwią im tego i tak już trudnego zadania…
Ach, co to była z seria – inaczej podsumować całości nie mogę. Komiks środka, komiks Marvela, komiks superbohaterski, a jednak zupełnie inny, niż cała reszta. O jego autonomiczności wspominałem już na początku (zresztą nawet wielkie eventy, w których Clint brał udział, nie odciskały najmniejszego piętna na serii, a dużo zeszytów jest samodzielnymi opowieściami) ale jedną z najlepszych rzeczy, jaką ma do zaoferowania Hawkeye, jest jego klimat. Klimat rodem z kryminałów, wsparty urzekającą prostotą i konieczną dla noir romantyczną nutą. Jest twardy facet, są równie twarde, piękne kobiety – w tym pewna femme fatal – są groźni wrogowie i okazjonalnie pojawiający się bohaterowie Marvela także się zdarzają.
Na tym jednak nie koniec, bo w Hawkeye’u na czytelników czeka także humor (w tym tomie mamy nawet zabawny, kreskówkowy epizod) oraz lekkość, która sprawia, że komiks spodoba się również nastolatkom. Bardziej jednak to lektura dla dojrzalszych odbiorców, dobrze napisana, dobrze poprowadzona i świetnie zilustrowana. Szata graficzna może nie przez cały czas trzyma ten sam poziom, ale większość serii zilustrował znakomity David Aja, któego uproszczona, czysta kreska w połączeniu z oszczędnym, rewelacyjnie dobranym kolorem Matta Holingswortha (który zachwycił m.in. kolorowaniem Kaznodziei) robią wielkie wrażenie. Całość ogląda się z taką samą przyjemnością, z jaką i czyta. Do tego mamy dobry przekład, świetne wydanie i atrakcyjną cenę.
Miłośnicy komiksów Marvela zdecydowanie powinni poznać tę serię. Tak samo, jak fani dobrych kryminalno-sensacyjnych historii. Hawkeye to jedno z najbardziej pozytywnych zaskoczeń z linii Marvel NOW.
Autor: WKP
Egzemplarz recenzencki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Egmont Polska. Jeśli recenzja was przekonała do zakupu, to serię/tom możecie nabyć tutaj.