„I am Groot #1” (2017) – Recenzja
I am Groot
czyli…
Co za dużo, to niezdrowo.
Bazując na popularności filmowych Strażników Galaktyki, Marvel wypuścił na rynek serię All-New Guardians of the Galaxy, przedstawiającą – stricte – bohaterów znanych z MCU – jednak na tym nie koniec. Od momentu, w którym na kinowych ekranach odrodzony Groot zatańczył w doniczce, zatańczył też w sercach fanów. Postać uroczego, maleńkiego drzewa zyskała tak wielu sympatyków, iż Dom Pomysłów zdecydował się na spin-off wyżej wspomnianego komiksowego tytułu, wydając pierwszy zeszyt I am Groot!
Baby Groot zaprezentowany w albumie I am Groot #1, autorstwa Christophera Hastingsa, jest dokładnie taki jak pod koniec GotG Vol. 1 i praktycznie przez całą historię GotG Vol. 2, czyli słodki i ujmujący. Wraz z resztą ekipy galaktycznych obrońców na pokładzie Milano przemierza kosmos. Pojawia się jednak problem, gdyż Groot nie rośnie, a to z kolei powoduje u niego frustrację. Nudząc się, psoci, co chwilę wpadając na „genialne pomysły”. Irytuje tym pozostałych członków załogi, którzy mają dość niańczenia malucha 24 godziny na dobę.
Naciskając nie ten przycisk co trzeba (brzmi znajomo, prawda?), przenosi wszystkich przez tajemniczy czasoprzestrzenny portal w odległy zakątek galaktyki. Gdy Strażnikom udaje się to naprawić i wrócić w znaną kosmiczną przestrzeń, Baby Groot niepostrzeżenie opuszcza statek w kapsule ratunkowej. Niestety między-wymiarowe przejście się zamyka – załoga Milano zostaje po jednej jego stronie, a Groot po drugiej. Samotny, zagubiony i zdezorientowany trafia na dziwną planetę…
Historia, jak się można domyślać, utrzymana jest w bardzo lekkim, zabawnym tonie. Dialogi są prowadzone płynnie i naturalnie, przez co bez trudu możemy zrozumieć nawet – inny za każdym razem – sens trzech słów, wypowiadanych przez rozbrykane drzewko: I am Groot. Podobnie jak druga część filmu, komiks skupia się na relacjach rodzinnych. Wychowanie niesfornego „dziecka” zajmuje pierwszy plan opowieści, a całe uczucie, jakim malec jest darzony przez resztę, najlepiej obrazuje scena jego zniknięcia – nie ma tu mowy o gniewie, jest za to ogromna troska i strach o życie Baby Groota.
Kosmicznego klimatu całości nadają fantastyczne ilustracje autorstwa Flaviano. Rysownik nieco bajkową, aczkolwiek mimo wszystko realistyczną kreską przedstawia poszczególnych bohaterów, podkreślając ich charakterystyczne, indywidualne cechy. Na dodatek, robi to tak sprawnie, że gdy tylko Groot pojawia się na jakimś panelu, cała nasza uwaga koncentruje się na nim, ewidentnie zaznaczając, że to jego solowa seria. Kolory serwowane nam przez Marcio Menyza, są dobrane odpowiednio do każdej ze scen. Nie przytłaczają zbytnią wyrazistością, gdy mamy do czynienia z dialogami, i mienią się różnymi odcieniami, kiedy akurat możemy podziwiać piękno galaktycznego krajobrazu.
I am Groot #1 to humorystyczna opowiastka, kompletnie niewymagająca skupienia. Ot, taki miły przerywnik na leniwe popołudnie czy wieczór. Przede wszystkim jednak to komiks dla wielbicieli Baby Groota. Ilość słodyczy wylewająca się z każdej strony jest naprawdę spora. Jeśli więc dość macie achów i ochów nad maleńkim drzewem, odpuście sobie tę serię, bo, jak wiadomo, nadmiar cukru szkodzi.
Osobiście nie żałuję, że poświeciłam chwilkę na ten zeszyt. Proste, miłe dla oka historie, dodatkowo wywołujące uśmiech na twarzy też są potrzebne w komiksowym światku. Nie jest to jednak coś, co sprawia, że na kontynuację czekamy z wypiekami na twarzy – a przynajmniej ja nie będę.
Autor: Zireael